sobota, 19 lutego 2022

Komunia Święta w cieniu wojny

   Ciekawa i unikalna pamiątka przyjęcia I Komunii Świętej mojej prababci Teresy Ludwiczak 27 maja 1917 roku. Przedstawia Mszę Świętą, w której uczestniczą prawdopodobnie żołnierze z Bawarii podczas Wojny francusko-pruskiej (1870-1871). Prawdopodobne jest również to, że podobne pamiątki z 1915 roku wydawano nie tylko w zaborze pruskim, ale również w krajach objętych wojną. Podkreślano w ten sposób moc wiary Żołnierza.   

 
 
  
    Na zdjęciu Teresa Ludwiczak, moja prababcia w maju 1917 roku. Wykonano je w warsztacie fotograficznym Emila Haynna przy ulicy Gdańskiej. Prababcia przyjęła I Komunię Świętą 27 maja 1917 roku w kościele św. Bartłomieja Apostoła w Samoklęskach Dużych w dekanacie Szubin.

czwartek, 10 lutego 2022

Czego uczy brat Bartłomiej?

"Czego nas uczy brat Bartłomiej z Bydgoszczy"
- to tytuł artykułu dr Stanisława Wasylewskiego z Poznania, który ukazał się w Dzienniku Bydgoskim 4 grudnia 1932 roku. W interesujący sposób przybliża postać Bartłomieja z Bydgoszczy urodzonego ok. 1480 roku w Bydgoszczy, bernardyna, leksykografa. Autora dwóch słowników, które stanowią wartościowe źródło historyczne do badań języka polskiego. Najsłynniejszy to słownik łacińsko-polski ukończony w 1532 roku. Imieniem Bartłomieja z Bydgoszczy nazwano ulicę w Fordonie i jeden z pojazdów bydgoskich tramwajów. Post powstał we współpracy z Repozytorium Cyfrowe Instytutów Naukowych.

    Nie wiem, czy kto zwrócił uwagę  i przypomniał, że w roku bieżącym, obok wielu innych rocznic, mija lat czterysta od chwili, w której w zaciszu murów klasztornych w Bydgoszczy — miasto było już , "wówczas murowane, ale otoczone lasami na trzy i cztery mile dokoła" — powstało dzieło na swój czas wyjątkowe, ważne, pożyteczne, które tylko dlatego nie odegrało znamiennej roli w Polsce owoczesnej, że pozostało w ukryciu celi klasztornej. Nie wiem, czy kto o tem wspomniał, ale widzi mi się, że twórca tej pracy, to jeden z wybitnych budowniczych i poszerzycieli polskości w wieku XVI, a dla mnie osobiście jeden z najmilszych pisarzy, jacy w tej Bydgoszczy ujrzeli światło dzienne.    

    Brat Bartłomiej z Bydgoszczy jest twórcą jednego z trzech pierwszych słowników języka polskiego. Opracował w trudzie całorocznym w roku 1532, posługując się dwoma drukowanemi już wówczas słowniczkami (Mymer, Murmelius) oraz bogatym zasobem własnych spostrzeżeń i poszukiwań. Z dzieła jego, przeznaczonego niezawodnie na użytek pospólny, korzystali wszelako tylko uczniowie studium filozoficznego w Bydgoszczy, gdzie był nauczycielem. Chcąc pojąć całą wagę i odwagę jako też trudności przedsięwzięcia, zważyć trzeba kiedy to się działo. Cztery wieki temu, a więc w czasach, kiedy polszczyzna była już w pełni rozkwitu, ale drukowana książka polska stawiała pierwsze kroki, a język powszechnie literacki ustalał się dopiero. Epoka olbrzymiego rozpędu cywilizacji polskiej, pierwsze przedbiegi rodzimej twórczości. Wkrótce rozpocznie się start całej rzeszy prozatorów, opowiadaczy, moralistów! Już się nawet rozpoczął, a zakończony będzie finiszem pierwszego wielkiego artysty słowa: Jana z Czarnolasu. W charakterze impetu ówczesnego, w zuchwalstwie uwieńczonego zwycięstwem porywu, okazanego przez Polskę złotą, szesnastowieczną, jest dużo podobieństwa do współczesnego nam pierwszego dziesięciolecia po odrodzeniu. Wszyscy się wówczas uczą. I ci co piszą, i ci co czytają. Nie tylko chłopaki na ławce szkolnej. Tym ostatnim, bezradnym więcej, niż w jakiejkolwiek innej epoce, spieszy z pomocą brat Bartłomiej z Konwentu bydgoskiego  i układa słownik łacińsko-polski. Artykuł pierwszej potrzeby nie tylko dla szkoły, ale dla całego społeczeństwa w ogóle. Ileż to trudności co krok. Z ustaleniem terminologii, którą ustalić trzeba, ujednolicić, zakwalifikować z chwilą, gdy bujające dotąd swobodnie żywe słowo, z rzadka, jak motyl na szpilce, utwierdzone na karcie rękopisu, przeprowadzić się ma na stałe, wiekuiste odtąd mieszkanie w kartach księgi drukowanej. Wypada urządzić to mieszkanie, wymościć izby, położyć podłogi, wprawić szyby w okna, porozstawiać meble, zaopatrzyć kuchnię i spiżarnię, rozwiesić kobierce, dywany itd. itd. A przede wszystkim dokonać selekcji: co wolno, czego nie wolno. Słówka niektóre, chowające się dotąd po kątach jako nieprzyzwoite, uszlachcić. Np. choćby samą ,"kobietę", która dotychczas (wiek XVI) oznacza przezwisko i nie wolno szanującemu się Polakowi tak nazwać niewiasty szanownej.

    Fra Bartholomeo z Bydgoszczy staje z wielkim zapałem wśród pierwszych urządzaczy drukowanego słowa polskiego. Zbiera pilnie meble, sprzęty, naczynia i ozdoby mowy naszej. I ma się czem pochwalić. Zmarły niedawno, a tyle dla kultury wielkopolskiej zasłużony odkrywca i wydawca jego "Słownika" śp. Bolesław Erzepki, naliczył, że w słowniku Bartłomieja jest 4272 wyrażeń polskich (około setna część całego zasobu dzisiejszego).

    Uciechę miał stąd pilny zakonnik wielką. Proszę sobie wyobrazić: Po jednej stronie przedzielonej na pół karty pergaminu stawiał wyrazy łacińskie, stareńkie, zgrzybiałe, ale mocne swą powszechnością, a po drugiej wyrastały mu młode, czupurne i prężne słóweczka polskie, niezgrabiasze jeszcze, mało umyte łobuzy, ale wszystkie rumiane, pyzate, rozpierane okrutną chęcią wejścia w świat. Więc można, wertując wokabularz bydgoski, doznawać takiej przyjemności, jakby się buszowało we wspomnieniach własnego dzieciństwa. Jak u człowieka tak i w młodości narodu wspominki są często bardzo miłe, lecz czasem zawstydzają nas.

    Dowiadujemy się więc, że brat Bartłomiej już wówczas przestrzegał usilnie i systematycznie czystości języka, broniąc, go energicznie przed zalewem niepotrzebnych wtrętów cudzoziemskich. Kasztelana nazywał "grododzierżcą", westybul domowy "przedsiennikiem", dobry apetyt zwał się u niego "dopór" (na określenie stanu pożądania które się dopiera więcej jadła). Już wówczas język potoczny obfitował w wielość znaczeń, po którychdziś i słych zaginął.

    Ot np. dziś spierają się galicjaki z warszawistami, czem panie zapiekają włosy, żelazkiem do włosów czy rurkami. Brat Bartłomiej używał tu dobitnego i bardzo celnego słówka: "żegadło", które nie wiadomo czemu uciekło z naszej mowy. Wieczorem zasiadał do wieczerzy, "kolację" zaś jadał wyjątkowo przedtem, uważał bowiem, że może być "malutka kolacja dla trunku, czyli zakąska po naszemu". Chustkę do nosa nazywał ,"ścieradłem", wykałaczkę do zębów "kolizębem" lub "zębidłem". Otwory w skórze czyli pory są to: "przeduchy", a rozdział na fryzurze między włosami, na co my kilku słów używamy, wabił się wówczas krótko: "przebór". Świetnie!   

    Albo taka uroczystość: po zakończonych uroczystościach weselnych pan młody prosi gości do siebie na pierwsze przyjęcie, nazywa się to: "przebawa". Dlaczego właśnie przewaba? Być może przeto, że ich przewabia z domu rodziców oblubienicy do swego. Dużo też jest powiedzonek przechowanych do dziś u ludu. Np. kometa = boża miotła, nagniotek = wronie oko. Czasem trafi się określenie zabawnie nieporadne. Chirurga nazywano wówczas "rzezikamiennikiem" jako, że kamienie rozmaite ludziom z wnętrzności wycinał.    

    Ale działo się to wszystko — nie zapominajmy — dobrych czterysta lat temu. Więc nie dziw, że chwilami trudno się porozumieć z czcigodnym nauczycielem języka polskiego z klasztoru w murowanej i lesistej Bydgoszczy. Wraz z wiekiem swoim bierze on np. znaczenie wyrazu "ojczyzna" dosłownie jako miejsce urodzenia, oraz pozostały po ojcach kawał ziemi. A może i tak, jak i dziś jeszcze lud na Kujawach, gdzie woła się do niedokładnie ubranego dziecka: "zakryj se ojczyzny, bo wstyd!". Wyrażenie "papinek" oznacza wówczas jedynie papkę dla dzieci, a nie jak dziś głównie gagatka i niewieściucha. Najdziwniejsza sprawa z "pocztą". Brat Bartłomiej, jak wszyscy wówczas, zna tylko pocztę w znaczeniu upominku. Nosić wino, miód lub ser na pocztę znaczyło składać komuś dar honorowy z wina, miodu, sera. Innych urzędów pocztowych jeszcze Polska nie znała.

    A już najciekawsza jest wiadomość z ówczesnych stosunków między dzielnicami Rzeczypospolitej. Zauważyć ją można na następującym przykładzie. Pragnąc objaśnić czytelnikowi znaczenie wyrazu łacińskiego bigens = dwunarodowy, powiada wielebny lingwista, że jest to mieszaniec z ojca Polaka i matki — Mazurki, innemi słowy: Warszawianki, jak byśmy dziś powiedzieli. Gdzie indziej dodaje, że do różnych narodów należą Grecy, Polacy, Mazurzy. Przez usta brata Bartłomieja nie przemawia, broń Boże, jakieś poczucie odrębności dzielnicowej, ale ówczesny stan rzeczy. Zważmy bowiem, że jest to rok 1532,  czas, w którym zjednoczenie Mazowsza z resztą Polski, ledwo się było zaznaczyło. Niedawno temu (1526) zamknął oczy ostatni z książąt Mazowieckich, a proces definitywnego zjednoczenia rozpocznie się dopiero z chwilą przeniesienia stolicy z nad krakowskiej Wisły nad Wisłę warszawską, za Zygmunta III. Mazurzy trzymają się zdała od reszty narodu, żyją w bytowaniu zupełnie odrębnem, uważając się za coś innego i wyższego, szerząc postrach swą wrodzoną bitnością i ogromną siłą rozrostu. Szepleniąca ich mowa, która dziś pozostała tylko u ludu jako tzw. Mazurzenie, pierwotność potrzeb, urządzeń, odrębność zwyczajów jest wówczas i będzie przez długie wieki zarzewiem niepokoju, tematem kpin, przedmiotem bójek z mieszkańcami innych dzielnic. Brat Bartłomiej daje więc kilkakrotnie wyraz przekonaniu, że Mazurzy stanowią naród odrębny.   

    Poza tem co mówi książka, nie wiele o szanownym zbieraczu słówek polskich wiadomo. Tyle jeno, co sam wyznał, że rodził się w Bydgoszczy, imię chrzestne Stanisław zmienił w nowicjacie na Bartłomieja, a studiował, zdaje się, w Krakowie. "A jeżeli ci, czytelniku, przyniesie ta praca pożytek doczesny, westchnij, iżby jej pisarz zyskał żywot wieczny!" - tak prosi autor czerwonemi literami u wstępu do wokabularza. Na westchnienie i pamięć dobrą zasłużył w zupełności. Szkoda wielka, że dzieło jego nie ukazało się w druku współcześnie. Przyniosłoby wielką korzyść narodowi, który przywdziewał właśnie na bary żelazną, błyszczącą zbroję swej, mowy i miał w niej przez długie wieki stawić czoło, dawać odpór naporowi germańskiemu. A tak ten piękny owoc troski zawziętej o czystość i dobre imię polszczyzny dopiero po kilkuset latach miał przynieść pożytek historii kultury.

    Bartłomiej z Bydgoszczy należy do zastępu najstarszych bojowników o polskość kresów zachodnich. Jest jakby zapowiedzią S. B. Lindego, który nic nie wiedząc o swym poprzedniku podjął tę samą myśl i wspanialej jeszcze wcielił ją w życie. Lecz gdy tamten słownikarz z roku 1532 w jednym zmieścić zdołał całość, Lindemu w roki 1800 sześć tomów za mało było, by cały przychówek późniejszy, wszystkie skarby wyrazu polskiego ogarnąć. A obaj zacietrzewieni, niespracowani dbalcy o wyrazownictwo polskie byli rodem z kresów zachodnich. Lindego imię otoczone jest należytą pamięcią, lecz i poprzednik jego mniej szczęśliwy zasłużył na to westchnienie, o które czytelnika prosił
 
Invenies hic descripta nomina morborum, infirmitatum, passionum humanarum et causas earum. Item et vocabula ungentum, confectionum et potionum necessaria. De nominibus autem consanguineorum, affmium ac cognationis spiritualis invenies in fine vocabularii istius. Item de nominibus mundanarum turpium mulierum in speciali scriptum reperies, Invenies etiam hic multos terminos iuristarum utiles, in locis suis secundum literas alphabeti etc. De coloribus rhetoricis et de grammaticalibus figuris. Cathalogus hereticorum. De voeibus animalium et volatilium, et reliqua.

 Co w swobodnym tłumaczeniu na język polski brzmi:

Znajdziesz opisane tu nazwy chorób, słabości i przypadłości ludzkich oraz ich przyczyny. Również potrzebne nazwy maści, konfekcji i trunków. O nazwach zaś krewnych, powinowatych, nazwach dotyczących pokrewieństwa duchowego znajdziesz na końcu tego słownika. Podobnie o nazwach różnych obrzydliwych kobiet lekkiego obyczaju znajdziesz pod osobnym nagłówkiem. Znajdziesz tu również wiele terminów prawnikom potrzebnych na właściwym miejscu wg kolejności alfabetycznej. — Znajdziesz też o figurach retorycznych oraz o gramatycznych formach. Katalog heretyków. O głosach ptaków i zwierząt, i inne.

Źródła:

Dziennik Bydgoski, 1932, R.26, nr 280

"Bartłomiej z Bydgoszczy: leksykograf polski pierwszej połowy XVI w." - Irena Kwilecka Hanna Popowska-Taborska, wyd. Zakład Narodowy im. Ossolińskich. Wrocław 1977. W zasobach Repozytorium Cyfrowe Instytutów Naukowych

"Słownik łacińsko-polski Bartłomieja z Bydgoszczy. Podług rękopisu z roku 1532". Opracował i wydał Bolesław  Erzepki. Towarzystwo Przyjaciół Nauk Poznańskie. Drukarnia Dziennika Poznańskiego, 1900. 

"Bartłomiej z Bydgoszczy i jego dzieło". Prace Wydziału Nauk Humanistycznych. Seria B. Bydgoskie Towarzystwo Naukowe; nr 12. Państwowe Wydawnictwo Naukowe. Poznań 1972. W zasobach Repozytorium Cyfrowe Instytutów Naukowych

Bydgoski Serwis Turystyczny
http://www.turystyka.bydgoszcz.pl/art/60/bernardyni-w-bydgoszczy.html

Typowy bydgoski bernardyn

sobota, 5 lutego 2022

Dom społeczny

Dziennik Bydgoski 9 lipca 1939 roku donosił:   
Wspaniałe dzieło ociemniałych żołnierzy w Bydgoszczy. Powstaje imponujący gmach "Dom Społeczny im. Marsz. Śmigłego-Rydza". 
 

    (ak) W niezwykłym tempie wyrósł na narożniku ul. 3 Maja i ul. ks. Markwarta wielki, imponujący gmach, którym po­szczycić się może Bydgoszcz. Oto powstaje dzieło tych, którzy dla ojczyzny poświęcili najdroższy skarb. Z tym większym wzru­szeniem i wdzięcznością przyjmie społeczeństwo ten piękny dar dla wielu pokoleń ze strony tak drogich każdemu sercu pol­skiemu ociemniałych żołnierzy.

Serdeczny opiekun ociemniałych żołnie­rzy p. radca Mencel informuje nas, że przyjechał do Bydgoszczy przewodniczący Ko­mitetu Budowy Domu Inwalidów p. poseł major Wagner, prezes zarządu głównego Związku Ociemniałych Żołnierzy i chętnie udzie­li nam informacji na temat budowy nowe­go gmachu. Z miejsca udajemy się do biu­ra Związku Ociemniałych Żołnierzy przy ul. 3 Maja, gdzie zastajemy czcigodnego majora Wagnera, członka honorowego Związku Ociemniałych Żołnierzy p. Tadeusza Budzbona i innych.

     Szybka realizacja projektu

Dowiadujemy się z ust posła Wagnera, jak niezwykle szybkie było urzeczywistnie­nie projektu wybudowania tego gmachu. W sierpniu ub. roku bowiem z jego inicjatywy i prezesa Związku Ociemnoałych Żołnierzy p. Łepczyń­skiego z Bydgoszczy zapadła decyzja wy­budowania Domu Ociemniałych Żołnierzy i już czteropiętrowy gmach jest na ukoń­czeniu. Pełni podziwu dla tak szybkiej re­alizacji, dowiadujemy się, że w komitecie budowy znajduje się jeszcze p. radca Men­cel, prezes Łepczyński, prezes Zw. Inwali­dów Wojennych p. Szyperski i p. Michalak.

 — Do Bydgoszczy czułem zawsze pewien sentyment — mówi nam poseł Wagner — i cieszy mnie, że w tym mieście, w którym ociemniali inwalidzi doznają tak serdecznej opieki, powstaje ten dom. Tu w Bydgosz­czy po wojnie odbyło się szkolenie około stu ociemniałych żołnierzy z całej dzielnicy zachodniej Polski i tutaj od 1921 roku mieści się siedziba Związku Ociemniałych Żołnierzy na Wielkopolskę, Pomorze i Śląsk.   
    Powstaje więc w Bydgoszczy gmach, któ­ry służyć będzie tak interesom ociemnia­łych inwalidów jak i inwalidów wojennych pod nazwą "Dom Społeczny im. Marszałka Śmigłego-Rydza". Otrzymałem już z adiutantury marsz. Śmigłego-Rydza jego zgodę na taką nazwę. Zainteresuje też niewątpliwie pana redaktora, że gmach ten będzie zarazem pierw­szym internatem dla dzieci inwalidów wo­jennych w Polsce.

— Jaki w ogóle był zasadniczy cel wybudowania gmachu? — przerywam miłemu rozmówcy. — Przede wszystkim pragnęliśmy pozo­ stawić trwałą spuściznę dla naszej Ojczyzny. Dlatego w gmachu tym znajdzie tro­skliwą opiekę 50 chłopców z całej Polski. Główną część utrzymania dzieci poniesie związek. Poza bursą, dom ten będzie sie­dzibą Zw. Ociemniałych Żołnierzy i powia­towego koła Zw. Inwalidów Woj. i mieścić będzie wielką salę dla zebrań różnych or­ganizacji społecznych.

— Jak wielkim kosztem wybudowany zostanie ten gmach?
— Kosztem 170.000 zł, na co składają się subwencja rządowa w kwocie 20.000 zł, drob­ne subwencje instytucji samorządowych i składki w sumie 5.000 zł, pow. koło Inwal.Woj. w Bydgoszczy dało 25.000 zł, pożyczka z Fund. Pracy w kwocie 30.000 zł, a poważ­na resztująca kwota 115.000 zł pochodzi z zaoszczędzonych pieniędzy z naszej hurto­wni tytoniowej przy ul. Dworcowej. Gros sumy budowy gmachu nie obciąża zatem państwa i społeczeństwa, lecz stanowi za­ oszczędzone już jak wspomniałem kwoty dzięki naszej planowej polityce gospodar­czej. Dom więc powstaje głównie dzięki własnym wysiłkom inwalidów wojennych. Przy tej okazji podkreślić muszę bardzo do­brą współpracę, jaka istnieje pomiędzy dwo­ma organizacjami inwalidzkimi na terenie Bydgoszczy.

    Gmach buduje bydgoska firma budowla­na Żbikowski i Gasiński według projektu p. inż. Orlicza. Masywna budowla sprawia imponujące wrażenie. Po udzieleniu wy­wiadu oglądamy bliżej modernistyczny gmach. W piwnicy znajduje się nowocze­sny wielki schron przeciwgazowy. Na parterze wielka sala dla organizacji obliczona na 200 osób.
    Poza tym na parterze mieścić się będą lokale Zw. Inwalidów Wojennych, a na dru­gim piętrze lokale Zw. Ociemniałych Żoł­nierzy. Wszędzie jasno i pogodnie dzięki wielkim oknom. Na trzecim piętrze znaj­dować się będzie internat z salą jadalną i świetlicą, zbiorową umywalnią z prysznica­mi i bieżącą wodą ciepłą i zimną, na czwar­tym zaś mieszkania służbowe. Całość na­prawdę nadzwyczajna. Już w dniu 3 wrze­śnia nastąpi poświęcenie gmachu i uroczy­stość 20-lecia istnienia Zw. Ociemniałych Żołnierzy. Wspaniałe dzieło ociemniałych żołnierzy będzie nową chlubą Bydgoszczy.