Odwiedzając Cmentarz Starofarny w Uroczystość Wszystkich Świętych napotkałem grób Ś.P. Teofila Magdzińskiego - prawnika, konspiratora, działacza demokratycznego na emigracji, uczestnika Powstania Wielkopolskiego z 1846 roku, Wiosny Ludów, Powstania Styczniowego, polskiego polityka, reprezentanta ludności polskiej w pruskiej Izbie Poselskiej oraz w parlamencie Cesarstwa Niemieckiego (II Rzeszy), a także we władzach miejskich Bydgoszczy, gdzie był nieugiętym obrońcą polskości. Założyciela Towarzystwa Przemysłowego w Bydgoszczy.
Postanowiłem umieścić jego biogram w Karcie Pamięci Bydgoszczan, która znajduje się po prawej stronie bloga. Oprócz biogramu umieściłem wielce wymowną i płomienną mowę żałobną, którą wygłosił ks. Florian Stablewski przyszły prymas Polski w Katedrze św. Marcina i Mikołaja. Bardzo dużo czytania. Zapraszam do lektury.
Urodzony 13 października 1818 w Szamotułach w „powszechnie szanowanej” rodzinie Jana, poczmistrza, i Nepomuceny z Halickich (?). W latach 1827—1834 uczęszczał do Gminazjum św. Marii Magdaleny w Poznaniu, następnie zapisał się jako wolny słuchacz na wydział filozoficzny uniwersytetu we Wrocławiu (1835). Po egzaminie dojrzałości studiował prawo, lecz po kilku miesiącach został skreślony z listy studentów. Był współzałożycielem i członkiem Towarzystwa Literacko - Sło-wiańskiego we Wrocławiu. Studia prawnicze kontynuował w uniwersytetach w Berlinie i w Lipsku. Czynny był w Kole Studentów Polskich. Po studiach pracował w sądownictwie w Berlinie i w Poznaniu. W tym czasie odbył również służbę wojskową, którą ukończył w stopniu porucznika landwery. Od 1845 roku działał w konspiracji wielkopolskiej Towarzystwa Demokratycznego Polskiego (TDP). Ludwik Mierosławski wyznaczył go na naczelnika powstania na Żmudzi. Miał zebrać w Rosieniach żmudzkie i wschodniopruskie oddziały powstańcze, zająć Kowno, a po połączeniu się z oddziałami B. Dąbrowskiego z Królestwa Polskiego udać się pod Dęblin. W końcu stycznia 1846 roku wyjechał do Królewca i pod nazwiskiem Wendland przekradł się na początku lutego tego roku do powiatu rosieńskiego, skąd nawiązał kontakt korespondencyjny z przywódcami powstania w Wilnie. Tropiony przez agentów carskich musiał wyjechać 7 lutego 1846 roku do Kłajpedy, gdzie wkrótce został aresztowany przez policję pruską, wywieziony do Poznania i osadzony w cytadeli. Z 20 na 21 kwietnia zbiegł z więzienia i udał się do Francji. Poszukiwany przez policję pruską listem gończym z kwietnia 1846 roku (cechy: wzrost — 178 cm, szatyn, czoło okrągłe, oczy niebieskie, usta i nos — średnie, twarz owalna, blada, uzębienie pełne, szczupły, brak znaków szczególnych, znajomość języków: polski, niemiecki, francuski). We Francji został emisariuszem TDP i jednocześnie pogłębiał wiedzę prawniczą w Sorbonie. W marcu 1848 roku jako zastępca płka Józefa Borzęckiego, dowódcy zorganizowanego we Francji Legionu Polskiego, udał się do kraju. Celu jednak nie osiągnął. Oddział liczący pięćset ludzi został internowany w Aschersleben w Niemczech, skąd następnie Magdziński odprowadził go do Francji. W 1849 roku, korzystając z amnestii, powrócił do kraju i zamieszkał w Szamotułach. Tam związał się Ligą Polską. Domagał się w niej m.in., by „naród zajął się wdowami i sierotami po poległych rodakach”. Ożeniwszy się w 1851 roku osiadł w zakupionych wcześniej dobrach Imielinko w powiecie wągrowieckim. Nadal utrzymywał kontakty z działaczami narodowymi. Nękany przez policję pruską, opuścił w 1853 roku Wielkie Księstwo Poznańskie i osiedlił się w Królestwie Polskim, gdzie wydzierżawił wieś w powiecie łęczyckim. Wziął udział w powstaniu styczniowym, a po jego upadku, wrócił w 1864 roku do Wielkopolski.
Teofil Magdziński w końcu lat sześćdziesiątych XIX wieku zamieszkał w Bydgoszczy przy Posener Strasse 28 (obecnie ul. Poznańska) i rozwinął czynną działalność narodową. Z jego inicjatywy 27 października 1872 roku powstało w tym mieście Towarzystwo Przemysłowe, skupiające rzemieślników, robotników i drobnych przemysłowców. Przy Towarzystwie działały amatorski zespół teatralny, kółko śpiewacze (1880), biblioteka polska i szkółka niedzielna dla uczniów rzemieślniczych. Towarzystwo Przemysłowe w Bydgoszczy należało do najaktywniejszych organizacji tego typu w Poznańskiem, a Magdziński wchodził w skład Rady Przemysłowej (1874), koordynującej działalność towarzystw przemysłowych w zaborze pruskim. Udziałowiec Banku Przemysłowego w Bydgoszczy (drugi z kolei przewodniczący rady nadzorczej). Czynny był również w bydgoskim Towarzystwie Pomocy Naukowej im. Karola Marcinkowskiego. Przez szereg lat pełnił w nim funkcję skarbnika. Teofil Magdziński był dla polskich bydgoszczan autorytetem. Reprezentował ich w Radzie Miejskiej i niejednokrotnie upominał się o poszanowanie ich praw. W listopadzie 1871 roku przeciwstawił się projektowi Rady Miejskiej zorganizowania uroczystości rocznicowych z okazji przyłączenia ziem polskich do Prus. „(...) to niegodziwe — mówił — drażnić umysły polskie, że rozbiór Polski jest zbrodnią, której nie należy święcić. Przypomniano p. Magdzińskiemu, że Fryderyk Wielki zbudował Kanał Bydgoski. Na to odpowiedział (...), że to nie jest żadną zasługą, bo plany kanału leżały już wykończone u rządu polskiego w Warszawie i Fryderyk Wielki nie byłby potrzebny, gdyby Polski nie rozdarto”.
W 1873 roku został posłem do pruskiej Izby Poselskiej z okręgu Buk — Kościan. Mandat poselski z tego okręgu sprawował do śmierci. W 1876 roku został ponadto posłem do parlamentu Rzeszy z okręgu Jarocin — Pleszew — Września. W latach 1877—78 reprezentował w tym parlamencie okręg Koźmin — Krotoszyn, w latach 1878—1881 Grodzisk — Kościan — Nowy Tomyśl—Śmigiel, a w latach 1881 — 1889 Jarocin — Pleszew — Września. W sejmie pruskim czynny był w komisji petycyjnej, a następnie w komisji budżetowej. Był parlamentarzystą bardzo aktywnym. Od 1880 sprawował funkcję prezesa Koła Polskiego w parlamencie Rzeszy, a w ostatniej kadencji przed śmiercią był również prezesem Koła Polskiego w sejmie pruskim. W działalności parlamentarnej skupiał się na zagadnieniach gospodarczych, językowych, obrony praw ludności polskiej oraz naświetlaniu stanowiska Polaków wobec najważniejszych problemów politycznych Niemiec. W sejmie pruskim wypowiadał się m.in. w sprawie niesprawiedliwych podatków obciążających robotników (1887), domagał się regulacji rzek Noteci, Warty, Wisły i Niemna, budowy nowych linii kolejowych i połączeń drogowych (1883), środków pieniężnych na rozwój hodowli. Należał do zwolenników ceł ochronnych na produkty rolne (1887). Żądał przestrzegania postanowień kongresu wiedeńskiego wobec ziem polskich. „My nigdy przenigdy — wołał w sejmie pruskim — nie wyrzeczemy się naszej przyszłości”. W słynnym wystąpieniu na forum parlamentu Rzeszy w październiku 1884 rał dał odprawę kanclerzowi Bismarckowi, zarzucającemu Polakom, iż są buntownikami i sprawcami wszelkich rewolucji, mówiąc:
„Co wywołuje powstanie, kto jest sprawcą rewolucji? Oto zawsze tylko ci, przeciw którym te powstania są wymierzone! Kanclerz wyraził się, że Polacy w parlamencie są „obcym żywiołem”. Na to odpowiadam: Jeżeli tutaj uchodzimy za obcy żywioł, czym też rzeczywiście jesteśmy, to musimy zapytać, któż właściwie wcielił ziemie polskie do cesarstwa niemieckiego? Protestowaliśmy przeciwko temu wcieleniu... Nie tworzymy tutaj stronnictwa politycznego, lecz frakcję narodową. Obok obrony interesów materialnych, bez względu jak długo i w jakiej liczbie tutaj będziemy, polega główne zadanie nasze na tem, abyśmy bronili naszych narodowych, uroczyście przeznaczonych nam praw, abyśmy występowali w obronie naszego poniewieranego języka, gnębionego Kościoła — słowem w obronie najświętszych dóbr, jakieśmy po pradziadkach odziedziczyli. Powiedział kanclerz, że tylko pewne sfery polskiej ludności podniecają niezadowolenie — a głównie tak zwana inteligencja, szlachta i duchowieństwo. Niższe warstwy społeczeństwa — a zwłaszcza chłopi — są zdaniem jego zupełnie ze stosunków zadowoleni. Moście Panowie! Proszę Was, przyjdźcie do naszego kraju, bądźcie choć raz świadkami naszych zebrań przedwyborczych — a przekonacie się, jak bardzo w skromnym chłopie polskim rozbudzona jest narodowa świadomość, przekonacie się o naszych prawach, jak ten chłop polski tak samo, jak wyższe stany gotów jest wystąpić w obronie swego języka, świętych praw Kościoła i duchowieństwa, jak nie szczędzi żadnych ofiar i poświęcenia. Żadne środki kanclerza nie zastraszą nas!”
W parlamencie Rzeszy protestował przeciw zniemczaniu polskich nazw geograficznych (1887), domagał się przywrócenia języka polskiego w administracji i sądownictwie (1876, 1883, 1886). Występował w obronie uprawnień Kościoła. Opowiadał się przeciwko wydalaniu jezuitów (1872). Krytykował brutalną realizację ustaw antykościelnych na ziemiach zaboru pruskiego (1882, 1884). Na forum parlamentu Magdziński niejednokrotnie przedstawiał stanowisko Polaków wobec różnych politycznych problemów Niemiec. W 1878 roku ostro polemizował z projektem ustawy antysocjalistycznej, nawiązywał przy tym do ustaw wyjątkowych skierowanych przeciw Polakom. W 1880 roku uzasadniał decyzję Koła Polskiego głosującego przeciw wnioskowi feldmarszałka J. Moltkego w sprawie uchwalenia budżetu wojskowego na okres siedmioletni. Zabierał głos w obronie narodowych aspiracji Duńczyków (1885) i Alzatczyków (1887). W połowie lat osiemdziesiątych Magdziński znalazł się w grupie posłów opowiadających się za zbliżeniem z rządem. Po śmierci cesarza Wilhelma I i objęciu władzy przez Fryderyka III wszedł w skład komisji, która przygotowała w marcu 1888 roku adres wiernopoddańczy do nowego cesarza. Jednak do porozumienia z rządem nie doszło. Na początku 1889 roku Magdzieński krytykował niemiecką politykę kolonialną w Afryce i handel niewolnikami. W latach 1874—1889 był członkiem zwyczajnym Poznańskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk.
Zmarł nagle 1 lutego 1889 roku w pociągu w pobliżu Zbąszynia. Pochowany został 6 lutego na bydgoskim cmentarzu Starofarnym. Pogrzeb Magdzińskiego stał się wielką manifestacją narodową. Uczestniczyli w nim wszyscy polscy posłowie do sejmu pruskiego i parlamentu Rzeszy.
Ożeniony z Józefiną Arendt (ślub w 1851), córką Hamilkara, właściciela Dobieszewic w powiecie mogileńskim, miał córkę Izabellę, zamężną za sędzią Kazimierzem Ćwiklińskim.
Od 1932 roku jego imię nosi jedna z bydgoskich ulic
Ożeniony z Józefiną Arendt (ślub w 1851), córką Hamilkara, właściciela Dobieszewic w powiecie mogileńskim, miał córkę Izabellę, zamężną za sędzią Kazimierzem Ćwiklińskim.
Od 1932 roku jego imię nosi jedna z bydgoskich ulic
***
Mowa na pogrzebie ś.p. Teofila Magdzińskiego, prezesa Koła Polskiego w parlamencie i w izbach pruskich wypowiedziana przez księdza Floriana Stablewskiego dnia 6 lutego 1889 roku w kościele parafialnym w Bydgoszczy:
„Wszelki tedy, który mnie wyzna przed ludźmi,
wyznam go ja też przed ojcem moim, który jest w niebiesiech”.
Mateusz X. 82.
Żałobni Bracia!
Odkąd Bóg wyrzekł: „postanowiono jest człowiekowi raz umrzeć” i odkąd ten wyrok się spełnia co dzień przed oczami naszemi, nie oszczędzając nikogo na ziemi, bylibyśmy powinni już oswoić się z tą myślą. A jednak śmierć naturze człowieka przeciwną, jeżeli grzech lub choroba rozumu jego nie zamąci, dlatego, że nieśmiertelność przeznaczeniem człowieka, że i śmierć ciała jest tylko karą za grzech na ludzkości całej ciążącą.
Do grozy śmierci łączy się boleść, gdy rozcina węzły krwi lub ducha, gdy żegnać potrzeba drogie sercu osoby, a jeszcze bardziej, gdy śmierć uderza nagle, gdy choroba nie przygotowała na ten cios rozstania, lub gdy wciąż bije w jeden dom. W jedną rodzinę, w jedno koło. Ze ś. p. Teofilem Magdzińskim w przeciągu trzech łat traci szczupły zastęp posłany na obronę praw narodu na piętnastu swoich członków szóstego. Ich mogiły smutne pomnikami naszych walk ubiegłych, naszych nadziei łamanych.
Boleść zaś ta nabiera jeszcze osobnego piętna na straszliwym krajobrazie smutku, na którym śmierć ofiary swe wybiera. Wśród krainy róż i wiosny żal wprawdzie żegnać piękności cuda, w której to życie niosło szczęście, w której i śmierć przynajmniej wśród pogody zstępuje i niezamąconego pokoju. Na naszej ziemi spotyka śmierć wędrowców miotanych trwogą o los i przyszłość ukochanych swoich, o los i przyszłość ukochanej sprawy, wędrowców ginących w tęsknocie za zielenią swej ziemi, wędrowców, którzy jakoby w nocy podbiegunowej widzą w okół siebie tylko śnieżny biały całun i krakanie ptactwa złowieszczego tylko słyszą nad głowami swojemi i wyjącą burzę i piorunów bicie. Umierają, a nie słyszą skowronka, wiosny zwiastuna, nie czują ciepłego jej tchnienia, lecz słyszą jęk z milionów piersi pokolenia, co więcej cierpi jak ono za dni Mojżesza na pustyni, lub ono za dni Jeremiaszowych w Babylonie. Gasnący wzrok tych, co odchodzą z tej ziemi smutku, pada nie tylko na świetność i wielkość minioną, na nędzę i poniżenie obecne, nie tylko na Syon nasz ukochany w gruzach, ale patrzeć musi jak obca ręka z fundamentów Syonu cegiełkę po cegiełce rozrzuca, jak je rozbija i kruszy, aby nie mogły służyć na przyszłość, jak ślad, pamięć nawet przeszłości zaciera. Czyż i nam tak przyjdzie umierać wśród tej ciemnej nocy na pielgrzymce, wśród której każdy pyta: rychłoli kres będzie cierpień tego pokolenia? Odpowiedzią tylko tajemnicze, ponure milczenie.
Z takiem uczuciem przyjęliśmy wieść o nagłej śmierci ś. p. Teofila. Znów nam więc ubył jeden z braci, a wiernych synów tej ziemi, który sobie chciał oczy wypatrzeć za słońcem, a nie ujrzał nawet jutrzenki...
Stanął przed Sędzią swoim zdać sprawę ze żywota swego, stanął nagle, a jednak mamy w miłosierdziu bożem nadzieję, że Bóg tej duszy od Siebie nie odepchnie, że ją uzna za swoją.
Zbawiciel powiedział: „Wszelki tedy, który mnie wyzna przed ludźmi, wyznam go ja także przed Ojcem moim, który jest w niebiesiech”. Co znaczy atoli wyznawać Chrystusa przed ludźmi? Znaczy to: dawać świadectwo prawdzie, którą zniósł z nieba, znaczy to: myśli swoje, siły swoje, serce swoje, rozum swój oddać w usługę tych prawd, a oddać bez żadnej ziemskiej nagrody, trwać w niej i wśród zwątpienia jednych, a złości i szyderstwa drugich. Kto służy sprawie sprawiedliwej, sprawie, która się opiera na prawdzie bożej, kto jej służy z myślą o Bogu i wedle woli bożej — służy Chrystusowi, wyznaje i wielbi Chrystusa samego, ten zaś, „który wytrwa do końca, zbawion będzie” (Mt.X, 22). Kto służy sprawiedliwej sprawie w życiu swojem spełnia, czego od niego żąda Bóg, gdy mówi: „Bojuj dobry bój wiary i dostępuj żywota wiecznego, do którego jesteś wezwany wyznałeś dobre wyznanie przed wielą świadków” (I list do Tymot. VI. 12.).
Ś. p. Teofil Magdziński sprawował to „dobre wyznanie przed wielą świadków”, od lat młodzieńczych służył sprawie nieszczęśliwego narodu swego zawsze z myślą o Bogu i wedle woli Bożej. A służył jej darmo, tak iż nie pytać się nad trumną jego czem był, nie o dostojeństwa i godności światowe, ale zapytać się tylko trzeba, jak służył tej sprawie.
Ś. p. Teofil Magdziński urodził się 1818 roku w Szamotułach ze zamożnych, w mieście i okolicy powszechnie poważanych rodziców. Szkoły ukończył w gimnazyum Maryi Magdaleny w Poznaniu, a na uniwersytecie berlińskim słuchał prawa. Miłych form, pięknej powierzchowności, serdeczny towarzysz stał się prędko ulubieńcem kolegów. Konspiracya roku 1846 wyrwała go z karyery prawniczej. Magdziński łudził się z wielką częścią synów tej epoki nadziejami obcej pomocy i mniemał, że nie pracą wolną nad ludem, nie utwierdzaniem podstaw bytu narodowego, ale pchnięciem gwałtownem i poruszeniem ludu dochodzi się do celu. Z więzienia uszedł do Francji, gdzie zawiązał stosunki z najwybitniejszymi członkami emigracyi i zachował je w późne lata. Rok 1848 zastał go w Paryżu. Sam mi opowiadał, jak w czasie rewolucyi fala ludu wniosła go do pałacu królewskiego, jak tam patrzał własnemi oczyma na gruchotanie tronu Ludwika Filipa. Łagodność wrodzona sercu zachowała go jednakże od skrajnych prądów i zaciekłości stronniczej. Gdy nadzieje wojny z Rosyą poruszyły serca emigracyi, postanowiła jej część podążyć do Prus pieszo przez Niemcy. Jak wielkie zaufanie zdołał sobie już w on czas zjednać Magdziński, najlepszym dowodem, że chociaż nie wojskowego, obrano przewodnikiem legionu.
Rządy jednakże prędko się zoryentowały i mimo sympatyi ludu niemieckiego internowano oddział, z którego puszczano pojedynczo każdego w drogę.
Gdzież się podziała owa sympatya ludu niemieckiego dla naszej sprawy? Wielkość i tryumfy zagłuszyły głos serca, które jeszcze bije chyba w piersi katolickich Niemiec i odzywa się tylekroć tak wymownie przez usta sędziwego wodza niemieckich katolików dla nieszczęśliwej sprawy.
Młody człowiek w roku 1848 tak wielką miał powagę, iż w Lidze zwracał na siebie powszechną uwagę. On to też tamże postawił wniosek, aby naród wdowami i sierotami po poległych się zajął.
W roku 1851 ożenił się z dziś w tak ciężkiej boleści owdowiałą Józefą z Arendtów. Próbował w Księstwie najpierw, a potem w Królestwie ziemiańskiego zawodu. W roku 1803 znów wziął udział w tajnej organizacyi narodowej, a przeznaczony na naczelnika Litwy i Żmudzi, po upadku powstania nie czuł się bezpiecznym i powrócił do Księstwa.
Od lat 20 osiadlszy w Bydgoszczy, w początku skupił tutaj swoje siły i służył sprawie narodowej czynnie w rozmaitych towarzystwach, a kościołowi długo jako przewodniczący dozoru kościelnego. W roku 1873 wstąpił do pruskiej Izby, a w 3 lata potem do parlamentu niemieckiego, czem zajął wybitniejsze stanowisko w narodzie. Pozostał mu tutaj zapał młodzieńczy, który się u niego stopił i przelał w uczucie obowiązku, którego na tym posterunku był wzorem. Pełnienie tego obowiązku nie uważał za ofiarę, ale za własną życia i serca potrzebę. Miał na tem polu szczególniej dwie zalety: pilność i wytrwałość. Do mówienia nie był skory, lecz tylko, gdy konieczna była potrzeba, albo w pewnych językowych sprawach, które sobie rezerwował. Występował jednakże we wszystkich ważniejszych chwilach tak w parlamencie jak i w Izbie. Gdy od sądownictwa i urzędów rozpoczęto rugowanie języka, Magdziński ze zastępem niestety zmarłych już prawie wszystkich mówców owej chwili zabierał głos odważnie. W jednej z tych mów wywiódł najgruntowniej może kwestyą traktatów poręczających nasze prawa językowe, ale oparł się w niej nie mniej silnie na zasadach prawa, ludzkości i sprawiedliwości. Dał tamże w obec Niemców wytyczne polityki naszej: ratowanie naszej narodowości — bez nienawiści do obcych narodowości. Wypowiedział śmiało wiarę w ostateczne zwycięstwo tej zasady, jako zasady prawa i sprawiedliwości odwiecznej. Stał na stanowisku traktatów i kongresu wiedeńskiego, jako na jednej z podstaw obrony, ale nie zamykał oczu na potrzeby materyalne naszego społeczeństwa, był za tym, aby z każdego prawa korzystać, każdej najmniejszej pozycyi bronić. Bronił też wielekroć fachowych drobnych spraw n. p. przy ordynacyi drożnej. Co rok w interesie ludu śledził i wytaczał sprawę tłumaczy sądowych. W parlamencie zaś niemieckim po kilkakroć przypominał, żeśmy nie ostatnim ze szczepów słowiańskich, ze zachodnią cywilizacyą związanym.
Znał technikę parlamentarną doskonale, informował się pilnie o toku spraw i służył Kołu informacyą swoją. Spokojny w dyskusyi, miłych form w obejściu w Izbie nie miał nieprzyjaciela osobistego, podczas gdy wszyscy go lubili. Wiele lat był członkiem najważniejszej komisyi, bo budżetowej i konwentu seniorów. Najwyższym zaś dowodem zaufania, jakim go odznaczyli ziomkowie, wynagradzając tem i obowiązkość jego, a zarazem prawość charakteru i zacność jego osobistą, był zaszczyt wyboru na prezesa Koła najpierw w parlamencie niemieckim, a w niniejszej kadencji w Izbach pruskich.
Był to mąż czystych intencji, szczery, bez obłudy, słowem, mąż dobrej woli. Ta dobra wola i dobra wiara towarzyszyła mu na onych dla narodu w skutkach tak bolesnych drogach podziemnych, tą dobrą wolą odznaczył się i na otwartej widowni parlamentarnej służby. Nie umiał nieraz utaić swego uczucia, sercem się nieraz tylko rządził, ale dość było patrzeć w dniach ciężkich ciosów na sprawę naszą na oblicze jego, aby uszanować w boleści jego miłość jego. Nie tracił jednakże nadziei choć szaniec po szańcu upadał, a coraz lepiej pojmował, że przy obronie trzeba się nieraz skupić i ścieśnić, trzeba umieć i oddech zatrzymać, aby tętna serca nie słyszano przy wysiłkach dźwigania i obrony resztek sił narodu.
Syzyfową prawdziwie pracą od lat tylu ta obrona nieszczęsnego narodu. Głaz okropny toczyć w górę potrzeba, a on spadał i spada napowrót coraz głębiej i ciąży coraz bardziej na nas. Duch zniszczenia po drodze swojej druzgoce wszystko co napotyka i nie wstrzyma się, póki Bóg nie powie Swojego słowa: „obaczcież, żem ja jest sam, a nie masz inszego Boga, oprócz mnie, ja zabiję y ja ożywię, zranię y ja zleczę: a nie masz kto by z ręki mojej mógł wyrwać” (Mojżesz Deuteron. XXXII, 36.). Aby dotrwać, a nie pierzchnąć i nie rzucić hasła rozsypki, aby „wyznać, a nie zaprzeć się”, aby iść, a nie upaść w przepaście duchowe, z których nie masz powstania, a znaleźć drogę, na której większe bezpieczeństwo ratunku dla resztek skarbów narodu, a mniej strat i klęsk, wysiłku trzeba i ducha i serca dla tych, którzy powołanie służby i odpowiedzialności na każdem wybitniejszem stanowisku w takiem położeniu narodu sumiennie pojmują.
Gdy wtem umęczeniu ducha, w tej walce, w której „serca strudzone gorzej niż ciała”, miotają jeszcze i swoji kamienie wyrzutu lub po twarzy, gdy się w niej część życia zostawia, a śmierć tak przedwcześnie łamała i łamie wśród walk i boleści lat ostatnich mężów tylu na stanowisku najtrudniejszej obrony, dla tych, co chcą wytrwać czy na tem stanowisku, czy gdziekolwiek ich Bóg postawił, za całą silę starczyć musi uczucie obowiązku dla sprawy nieszczęśliwej, głos woli Bożej i ten głos sumienia, że się niczego nie szuka, jak służby dla sprawiedliwości, a więc i służby dla Boga, który sprawiedliwy jest i miłosierny. Siłą naszą i nadzieją, że jeśli dla Niego „ucierpiemy: spół też królować będziemy, jeżeli się zaprzemy i on nas się zaprze” (II do Tymot. II. 12.).
Do grozy śmierci łączy się boleść, gdy rozcina węzły krwi lub ducha, gdy żegnać potrzeba drogie sercu osoby, a jeszcze bardziej, gdy śmierć uderza nagle, gdy choroba nie przygotowała na ten cios rozstania, lub gdy wciąż bije w jeden dom. W jedną rodzinę, w jedno koło. Ze ś. p. Teofilem Magdzińskim w przeciągu trzech łat traci szczupły zastęp posłany na obronę praw narodu na piętnastu swoich członków szóstego. Ich mogiły smutne pomnikami naszych walk ubiegłych, naszych nadziei łamanych.
Boleść zaś ta nabiera jeszcze osobnego piętna na straszliwym krajobrazie smutku, na którym śmierć ofiary swe wybiera. Wśród krainy róż i wiosny żal wprawdzie żegnać piękności cuda, w której to życie niosło szczęście, w której i śmierć przynajmniej wśród pogody zstępuje i niezamąconego pokoju. Na naszej ziemi spotyka śmierć wędrowców miotanych trwogą o los i przyszłość ukochanych swoich, o los i przyszłość ukochanej sprawy, wędrowców ginących w tęsknocie za zielenią swej ziemi, wędrowców, którzy jakoby w nocy podbiegunowej widzą w okół siebie tylko śnieżny biały całun i krakanie ptactwa złowieszczego tylko słyszą nad głowami swojemi i wyjącą burzę i piorunów bicie. Umierają, a nie słyszą skowronka, wiosny zwiastuna, nie czują ciepłego jej tchnienia, lecz słyszą jęk z milionów piersi pokolenia, co więcej cierpi jak ono za dni Mojżesza na pustyni, lub ono za dni Jeremiaszowych w Babylonie. Gasnący wzrok tych, co odchodzą z tej ziemi smutku, pada nie tylko na świetność i wielkość minioną, na nędzę i poniżenie obecne, nie tylko na Syon nasz ukochany w gruzach, ale patrzeć musi jak obca ręka z fundamentów Syonu cegiełkę po cegiełce rozrzuca, jak je rozbija i kruszy, aby nie mogły służyć na przyszłość, jak ślad, pamięć nawet przeszłości zaciera. Czyż i nam tak przyjdzie umierać wśród tej ciemnej nocy na pielgrzymce, wśród której każdy pyta: rychłoli kres będzie cierpień tego pokolenia? Odpowiedzią tylko tajemnicze, ponure milczenie.
Z takiem uczuciem przyjęliśmy wieść o nagłej śmierci ś. p. Teofila. Znów nam więc ubył jeden z braci, a wiernych synów tej ziemi, który sobie chciał oczy wypatrzeć za słońcem, a nie ujrzał nawet jutrzenki...
Stanął przed Sędzią swoim zdać sprawę ze żywota swego, stanął nagle, a jednak mamy w miłosierdziu bożem nadzieję, że Bóg tej duszy od Siebie nie odepchnie, że ją uzna za swoją.
Zbawiciel powiedział: „Wszelki tedy, który mnie wyzna przed ludźmi, wyznam go ja także przed Ojcem moim, który jest w niebiesiech”. Co znaczy atoli wyznawać Chrystusa przed ludźmi? Znaczy to: dawać świadectwo prawdzie, którą zniósł z nieba, znaczy to: myśli swoje, siły swoje, serce swoje, rozum swój oddać w usługę tych prawd, a oddać bez żadnej ziemskiej nagrody, trwać w niej i wśród zwątpienia jednych, a złości i szyderstwa drugich. Kto służy sprawie sprawiedliwej, sprawie, która się opiera na prawdzie bożej, kto jej służy z myślą o Bogu i wedle woli bożej — służy Chrystusowi, wyznaje i wielbi Chrystusa samego, ten zaś, „który wytrwa do końca, zbawion będzie” (Mt.X, 22). Kto służy sprawiedliwej sprawie w życiu swojem spełnia, czego od niego żąda Bóg, gdy mówi: „Bojuj dobry bój wiary i dostępuj żywota wiecznego, do którego jesteś wezwany wyznałeś dobre wyznanie przed wielą świadków” (I list do Tymot. VI. 12.).
Ś. p. Teofil Magdziński sprawował to „dobre wyznanie przed wielą świadków”, od lat młodzieńczych służył sprawie nieszczęśliwego narodu swego zawsze z myślą o Bogu i wedle woli Bożej. A służył jej darmo, tak iż nie pytać się nad trumną jego czem był, nie o dostojeństwa i godności światowe, ale zapytać się tylko trzeba, jak służył tej sprawie.
Ś. p. Teofil Magdziński urodził się 1818 roku w Szamotułach ze zamożnych, w mieście i okolicy powszechnie poważanych rodziców. Szkoły ukończył w gimnazyum Maryi Magdaleny w Poznaniu, a na uniwersytecie berlińskim słuchał prawa. Miłych form, pięknej powierzchowności, serdeczny towarzysz stał się prędko ulubieńcem kolegów. Konspiracya roku 1846 wyrwała go z karyery prawniczej. Magdziński łudził się z wielką częścią synów tej epoki nadziejami obcej pomocy i mniemał, że nie pracą wolną nad ludem, nie utwierdzaniem podstaw bytu narodowego, ale pchnięciem gwałtownem i poruszeniem ludu dochodzi się do celu. Z więzienia uszedł do Francji, gdzie zawiązał stosunki z najwybitniejszymi członkami emigracyi i zachował je w późne lata. Rok 1848 zastał go w Paryżu. Sam mi opowiadał, jak w czasie rewolucyi fala ludu wniosła go do pałacu królewskiego, jak tam patrzał własnemi oczyma na gruchotanie tronu Ludwika Filipa. Łagodność wrodzona sercu zachowała go jednakże od skrajnych prądów i zaciekłości stronniczej. Gdy nadzieje wojny z Rosyą poruszyły serca emigracyi, postanowiła jej część podążyć do Prus pieszo przez Niemcy. Jak wielkie zaufanie zdołał sobie już w on czas zjednać Magdziński, najlepszym dowodem, że chociaż nie wojskowego, obrano przewodnikiem legionu.
Rządy jednakże prędko się zoryentowały i mimo sympatyi ludu niemieckiego internowano oddział, z którego puszczano pojedynczo każdego w drogę.
Gdzież się podziała owa sympatya ludu niemieckiego dla naszej sprawy? Wielkość i tryumfy zagłuszyły głos serca, które jeszcze bije chyba w piersi katolickich Niemiec i odzywa się tylekroć tak wymownie przez usta sędziwego wodza niemieckich katolików dla nieszczęśliwej sprawy.
Młody człowiek w roku 1848 tak wielką miał powagę, iż w Lidze zwracał na siebie powszechną uwagę. On to też tamże postawił wniosek, aby naród wdowami i sierotami po poległych się zajął.
W roku 1851 ożenił się z dziś w tak ciężkiej boleści owdowiałą Józefą z Arendtów. Próbował w Księstwie najpierw, a potem w Królestwie ziemiańskiego zawodu. W roku 1803 znów wziął udział w tajnej organizacyi narodowej, a przeznaczony na naczelnika Litwy i Żmudzi, po upadku powstania nie czuł się bezpiecznym i powrócił do Księstwa.
Od lat 20 osiadlszy w Bydgoszczy, w początku skupił tutaj swoje siły i służył sprawie narodowej czynnie w rozmaitych towarzystwach, a kościołowi długo jako przewodniczący dozoru kościelnego. W roku 1873 wstąpił do pruskiej Izby, a w 3 lata potem do parlamentu niemieckiego, czem zajął wybitniejsze stanowisko w narodzie. Pozostał mu tutaj zapał młodzieńczy, który się u niego stopił i przelał w uczucie obowiązku, którego na tym posterunku był wzorem. Pełnienie tego obowiązku nie uważał za ofiarę, ale za własną życia i serca potrzebę. Miał na tem polu szczególniej dwie zalety: pilność i wytrwałość. Do mówienia nie był skory, lecz tylko, gdy konieczna była potrzeba, albo w pewnych językowych sprawach, które sobie rezerwował. Występował jednakże we wszystkich ważniejszych chwilach tak w parlamencie jak i w Izbie. Gdy od sądownictwa i urzędów rozpoczęto rugowanie języka, Magdziński ze zastępem niestety zmarłych już prawie wszystkich mówców owej chwili zabierał głos odważnie. W jednej z tych mów wywiódł najgruntowniej może kwestyą traktatów poręczających nasze prawa językowe, ale oparł się w niej nie mniej silnie na zasadach prawa, ludzkości i sprawiedliwości. Dał tamże w obec Niemców wytyczne polityki naszej: ratowanie naszej narodowości — bez nienawiści do obcych narodowości. Wypowiedział śmiało wiarę w ostateczne zwycięstwo tej zasady, jako zasady prawa i sprawiedliwości odwiecznej. Stał na stanowisku traktatów i kongresu wiedeńskiego, jako na jednej z podstaw obrony, ale nie zamykał oczu na potrzeby materyalne naszego społeczeństwa, był za tym, aby z każdego prawa korzystać, każdej najmniejszej pozycyi bronić. Bronił też wielekroć fachowych drobnych spraw n. p. przy ordynacyi drożnej. Co rok w interesie ludu śledził i wytaczał sprawę tłumaczy sądowych. W parlamencie zaś niemieckim po kilkakroć przypominał, żeśmy nie ostatnim ze szczepów słowiańskich, ze zachodnią cywilizacyą związanym.
Znał technikę parlamentarną doskonale, informował się pilnie o toku spraw i służył Kołu informacyą swoją. Spokojny w dyskusyi, miłych form w obejściu w Izbie nie miał nieprzyjaciela osobistego, podczas gdy wszyscy go lubili. Wiele lat był członkiem najważniejszej komisyi, bo budżetowej i konwentu seniorów. Najwyższym zaś dowodem zaufania, jakim go odznaczyli ziomkowie, wynagradzając tem i obowiązkość jego, a zarazem prawość charakteru i zacność jego osobistą, był zaszczyt wyboru na prezesa Koła najpierw w parlamencie niemieckim, a w niniejszej kadencji w Izbach pruskich.
Był to mąż czystych intencji, szczery, bez obłudy, słowem, mąż dobrej woli. Ta dobra wola i dobra wiara towarzyszyła mu na onych dla narodu w skutkach tak bolesnych drogach podziemnych, tą dobrą wolą odznaczył się i na otwartej widowni parlamentarnej służby. Nie umiał nieraz utaić swego uczucia, sercem się nieraz tylko rządził, ale dość było patrzeć w dniach ciężkich ciosów na sprawę naszą na oblicze jego, aby uszanować w boleści jego miłość jego. Nie tracił jednakże nadziei choć szaniec po szańcu upadał, a coraz lepiej pojmował, że przy obronie trzeba się nieraz skupić i ścieśnić, trzeba umieć i oddech zatrzymać, aby tętna serca nie słyszano przy wysiłkach dźwigania i obrony resztek sił narodu.
Syzyfową prawdziwie pracą od lat tylu ta obrona nieszczęsnego narodu. Głaz okropny toczyć w górę potrzeba, a on spadał i spada napowrót coraz głębiej i ciąży coraz bardziej na nas. Duch zniszczenia po drodze swojej druzgoce wszystko co napotyka i nie wstrzyma się, póki Bóg nie powie Swojego słowa: „obaczcież, żem ja jest sam, a nie masz inszego Boga, oprócz mnie, ja zabiję y ja ożywię, zranię y ja zleczę: a nie masz kto by z ręki mojej mógł wyrwać” (Mojżesz Deuteron. XXXII, 36.). Aby dotrwać, a nie pierzchnąć i nie rzucić hasła rozsypki, aby „wyznać, a nie zaprzeć się”, aby iść, a nie upaść w przepaście duchowe, z których nie masz powstania, a znaleźć drogę, na której większe bezpieczeństwo ratunku dla resztek skarbów narodu, a mniej strat i klęsk, wysiłku trzeba i ducha i serca dla tych, którzy powołanie służby i odpowiedzialności na każdem wybitniejszem stanowisku w takiem położeniu narodu sumiennie pojmują.
Gdy wtem umęczeniu ducha, w tej walce, w której „serca strudzone gorzej niż ciała”, miotają jeszcze i swoji kamienie wyrzutu lub po twarzy, gdy się w niej część życia zostawia, a śmierć tak przedwcześnie łamała i łamie wśród walk i boleści lat ostatnich mężów tylu na stanowisku najtrudniejszej obrony, dla tych, co chcą wytrwać czy na tem stanowisku, czy gdziekolwiek ich Bóg postawił, za całą silę starczyć musi uczucie obowiązku dla sprawy nieszczęśliwej, głos woli Bożej i ten głos sumienia, że się niczego nie szuka, jak służby dla sprawiedliwości, a więc i służby dla Boga, który sprawiedliwy jest i miłosierny. Siłą naszą i nadzieją, że jeśli dla Niego „ucierpiemy: spół też królować będziemy, jeżeli się zaprzemy i on nas się zaprze” (II do Tymot. II. 12.).
Florian Stablewski herbu Oksza (ur. 16 października 1841 we Wschowie, zm. 24 listopada 1906 w Poznaniu) – polski duchowny rzymskokatolicki, poseł do sejmu pruskiego w latach 1876–1891, arcybiskup metropolita gnieźnieński i poznański oraz prymas Polski w latach 1891–1906
Zesłał Pan Bóg krzyż ciężki na nas, tak ciężki, że naród pod nim omdlewa, że mu tchu już braknie, a jednak wszystko, a więc i ten krzyż, ma w rządach Bożych na święcie swój cel i ma też swoje powody głębsze, których oko nasze nie dostrzega dzisiaj. Wola Boża w tym krzyżu, więc go nam dźwigać nie we łzach samych, lecz w duchu ofiary. Zrozumiał to jeden z wieszczów narodu i z wyżyn swojego natchnienia każe Anhellemu mówić: „Boże prosimy Cię, aby nasza męka była odkupieniem... przebacz nam, że ze smutkiem krzyż dźwigamy i nie weselimy się jak męczennicy — bo nie powiedziałeś nam, czy męka nasza policzoną nam będzie za ofiarę, lecz powiedz, a uweselimy się...”.
Ach! będzie policzoną jako ofiara, ale wtedy tylko, gdy sprężymy serca tych wszystkich, którzy pracują z myślą dla narodu, będą lśniącej czystości, gdy stara rdza z nich się zetrze próżności i prywaty, gdy jak stal będą twarde, gdy pług łamać się nie będzie o twardą opokę naszej dawnej wygody i dawnego lenistwa. „Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą”. Jeśli czystym sercom zapewnioną obietnica oglądania samego Boga w chwale Jego majestatu, to i na ziemi czystym sercom w tej pracy Bóg błogosławić będzie, rozjaśni źrenicę ich oka, tak, iż będą umieli znaleść z pomiędzy wszystkich rozstajnych zawsze pewną i bezpieczną dla narodu drogę. Póki to nie nastąpi, będzie naród się błąkał, będzie się hasłami przeróżnemi i zwodził i trwożył, będzie pot wylewał na łan narodowej swej pracy daremnie, będzie rzucał ziarno daremnie. Ziarno na niwie wieków trwały i zdrowy plon tylko wydaje z pracy „czystego serca”. Jej tylko Bóg zapewnia Swoje błogosławieństwo czasu wiosny Swej łaski, chociaż na nią wieki nieraz czekać należy.
Ach! będzie policzoną jako ofiara, ale wtedy tylko, gdy sprężymy serca tych wszystkich, którzy pracują z myślą dla narodu, będą lśniącej czystości, gdy stara rdza z nich się zetrze próżności i prywaty, gdy jak stal będą twarde, gdy pług łamać się nie będzie o twardą opokę naszej dawnej wygody i dawnego lenistwa. „Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą”. Jeśli czystym sercom zapewnioną obietnica oglądania samego Boga w chwale Jego majestatu, to i na ziemi czystym sercom w tej pracy Bóg błogosławić będzie, rozjaśni źrenicę ich oka, tak, iż będą umieli znaleść z pomiędzy wszystkich rozstajnych zawsze pewną i bezpieczną dla narodu drogę. Póki to nie nastąpi, będzie naród się błąkał, będzie się hasłami przeróżnemi i zwodził i trwożył, będzie pot wylewał na łan narodowej swej pracy daremnie, będzie rzucał ziarno daremnie. Ziarno na niwie wieków trwały i zdrowy plon tylko wydaje z pracy „czystego serca”. Jej tylko Bóg zapewnia Swoje błogosławieństwo czasu wiosny Swej łaski, chociaż na nią wieki nieraz czekać należy.
I myśmy! bracia — towarzysze wspólnej pracy i wspólnej boleści — siewce dla żniwa, którego Bóg tylko wie, „czy jego czas bliski, czy daleki”. Więc nie trwóżmy się, gdy mówią, że siewów naszych nie widać plonu. Niechaj dla tego nawet zimno braci nas owionie, niechaj naród o nas zapomni, niech się spełni ta smutna przepowiednia wieszcza, że „Ci, co dźwigali ciężkich krzyżów brzemię — I gór tylko widzieli obiecaną ziemię — zapomnieni będą” — niechaj nawet z mogił naszych samotnych nie pozostanie śladu — byleby Bóg policzył i te walki ducha i te cierpienia serca na karbie narodu, byleby je przyjął jako maleńką ofiarę!
Ś. p. Teofila zabijała ta walka po woli. Skarżył się ostatniemi dniami ciężko jeszcze na jej gorycze, lecz prawdziwie dotrwał do końca. W przeddzień jeszcze wyjazdu i śmierci swojej syn nieszczęśliwej Polski rzucił i swoje słowo z trybuny za biednymi niewolnikami w Afryce i w imię chrześcijaństwa i cywilizacji myśl ich swobody poparł.
Zmarł prawdziwie jak żołnierz na posterunku, bo na pół doby przed swoją śmiercią we ważnej naradzie brał udział.
Wierny syn Polski wiernym był synem Kościoła, który obowiązków swoich dla niego nie lekceważył, który nie tylko głośno na trybunie i w obradach Koła stanowczo zawsze Chrystusa wyznawał, bo praw Kościoła Jego bronił gorąco, — ale i w życiu prywatnem wiedział, że w posłuszeństwie dla przykazań Bożych wiara się objawia. O gorliwości jego katolickiej niech tylko ten jeden szczegół świadczy, iż w Berlinie post zachowywał najściślej i niewzruszenie, mimo, iż według praw tamtejszej dyecezyi nie miał do tego obowiązku.
Małżonek pełen miłości, delikatności równie czułym był ojcem; żadna ofiara pod tym względem nie była mu za trudną. Podczas ostatniej ciężkiej choroby ukochanej swej jedynej córki przez czternaście tygodni jej łoża niemal nie odstępował i mówił mi, że tylko laska Boża w tym wieku jemu te siły dawała.
Ś. p. Teofila zabijała ta walka po woli. Skarżył się ostatniemi dniami ciężko jeszcze na jej gorycze, lecz prawdziwie dotrwał do końca. W przeddzień jeszcze wyjazdu i śmierci swojej syn nieszczęśliwej Polski rzucił i swoje słowo z trybuny za biednymi niewolnikami w Afryce i w imię chrześcijaństwa i cywilizacji myśl ich swobody poparł.
Zmarł prawdziwie jak żołnierz na posterunku, bo na pół doby przed swoją śmiercią we ważnej naradzie brał udział.
Wierny syn Polski wiernym był synem Kościoła, który obowiązków swoich dla niego nie lekceważył, który nie tylko głośno na trybunie i w obradach Koła stanowczo zawsze Chrystusa wyznawał, bo praw Kościoła Jego bronił gorąco, — ale i w życiu prywatnem wiedział, że w posłuszeństwie dla przykazań Bożych wiara się objawia. O gorliwości jego katolickiej niech tylko ten jeden szczegół świadczy, iż w Berlinie post zachowywał najściślej i niewzruszenie, mimo, iż według praw tamtejszej dyecezyi nie miał do tego obowiązku.
Małżonek pełen miłości, delikatności równie czułym był ojcem; żadna ofiara pod tym względem nie była mu za trudną. Podczas ostatniej ciężkiej choroby ukochanej swej jedynej córki przez czternaście tygodni jej łoża niemal nie odstępował i mówił mi, że tylko laska Boża w tym wieku jemu te siły dawała.
Zabrał go Bóg tak nagle z pośrodku nas i serce nasze się ściska boleścią i trwogą. Taka śmierć bowiem zawsze serca nasze przeraża jeszcze osobną boleścią, mimo, że Zbawiciel nas ostrzega tylekroć, że „nie wiemy dnia ani godziny”. Zabrał go Bóg, gdy taki brak rąk do pługa. Usuwają się męże jedni po drugich wypróbowani i doświadczeni, usuwa się ziemia z pod stóp naszych, usuwa się lud i ciągnie niby ptactwo wędrowne przez morze i obcych szuka gniazd, bo w swojem mu biedno i duszno, a ci co pozostali, plączą nad Babylonu już nie rzekami, ale nad brzegami morza, które nas zalewa. A widok spustoszenia okropny. Coraz głębiej zapada wszystko, co nam drogie, tak, iż pokusa przychodzi wołać: „Panie, dosyć nam — weźmij duszę moją” (III Król. XIX, 4.). Więc nadstawmy ucha na to, co w takiej chwili do nas woła głos wieszcza, który nawet imię swoje długo ukrywał, a który Boga i Polskę tak gorąco kochał: „Smutno mi nadzwyczaj, ale darmo — na ostatniej desce rozbitego okrętu jeszcze wołać będę — Polska a zacność! Polska a cnota! I jeżeli trzeba zatonąć, zatonę, ale wiem i wierzę, chociażby nikt już na oceanie wód nie był widnym, jedno pustynie wód, z fal jeszcze wstaną, z piany morskiej się podniosą w tchu Bożym prawi Polacy i krzyk ten wzniosą” (Zugmunt Krasiński). Z wyżyn poezji i zniżywszy się na ziemię brzmi to słowo: „cnota w służbie narodu”. Cnota, w której się mieści wytrwałość i cierpliwość, „ta pani niedoli, co gmach swój dźwiga, z niczego, powoli.” — z którą, „gdy ufność połączysz imieniowi Bożemu, przeżyjesz i marnych i złośliwych i grzesznych” — cnota, przez którą, gdy będziesz i widomie uwielbiał i wyznawał Boga przed światem, w niebiosach odbierzesz dla siebie i za sobą Chrystusa świadectwo.
O tę cnotę w służbie narodu prośmy Boga wszyscy dla siebie, a dla tego drogiego zmarłego brata naszego za jego cnotę o miłosierdzie i nagrodę we wieczności przez Jezusa Chrystus Pana naszego. Amen.
O tę cnotę w służbie narodu prośmy Boga wszyscy dla siebie, a dla tego drogiego zmarłego brata naszego za jego cnotę o miłosierdzie i nagrodę we wieczności przez Jezusa Chrystus Pana naszego. Amen.
Źródła:
Magdziński Teofil, [w:] Bydgoski Słownik Biograficzny, T.II, s.96. Praca zbiorowa pod redakcją Janusza Kutty. Bydgoszcz 1995.
„Mowa na pogrzebie ś.p. Teofila Magdzińskiego, prezesa Koła Polskiego w parlamencie i w izbach pruskich wypowiedziana przez księdza Floriana Stablewskiego dnia 6 lutego 1889 roku w kościele parafialnym w Bydgoszczy”. Poznań, 1889.
Kłosy: czasopismo ilustrowane, tygodniowe, poświęcone literaturze, nauce i sztuce 1889.02.09 (21) T.48. Warszawa, 1889.
„Abp Florian Stablewski - w walce o narodowe przetrwanie Wielkopolski” - Facebook, dostęp: 05.11.2025.
Dziennik Bydgoski, 1932, R.26, nr 251
Wikipedia.pl







Brak komentarzy:
Prześlij komentarz