Nie wiem, czy kto zwrócił uwagę i przypomniał, że w roku bieżącym, obok wielu innych rocznic, mija lat czterysta od chwili, w której w zaciszu murów klasztornych w Bydgoszczy — miasto było już , "wówczas murowane, ale otoczone lasami na trzy i cztery mile dokoła" — powstało dzieło na swój czas wyjątkowe, ważne, pożyteczne, które tylko dlatego nie odegrało znamiennej roli w Polsce owoczesnej, że pozostało w ukryciu celi klasztornej. Nie wiem, czy kto o tem wspomniał, ale widzi mi się, że twórca tej pracy, to jeden z wybitnych budowniczych i poszerzycieli polskości w wieku XVI, a dla mnie osobiście jeden z najmilszych pisarzy, jacy w tej Bydgoszczy ujrzeli światło dzienne.
Brat Bartłomiej z Bydgoszczy jest twórcą jednego z trzech pierwszych słowników języka polskiego. Opracował w trudzie całorocznym w roku 1532, posługując się dwoma drukowanemi już wówczas słowniczkami (Mymer, Murmelius) oraz bogatym zasobem własnych spostrzeżeń i poszukiwań. Z dzieła jego, przeznaczonego niezawodnie na użytek pospólny, korzystali wszelako tylko uczniowie studium filozoficznego w Bydgoszczy, gdzie był nauczycielem. Chcąc pojąć całą wagę i odwagę jako też trudności przedsięwzięcia, zważyć trzeba kiedy to się działo. Cztery wieki temu, a więc w czasach, kiedy polszczyzna była już w pełni rozkwitu, ale drukowana książka polska stawiała pierwsze kroki, a język powszechnie literacki ustalał się dopiero. Epoka olbrzymiego rozpędu cywilizacji polskiej, pierwsze przedbiegi rodzimej twórczości. Wkrótce rozpocznie się start całej rzeszy prozatorów, opowiadaczy, moralistów! Już się nawet rozpoczął, a zakończony będzie finiszem pierwszego wielkiego artysty słowa: Jana z Czarnolasu. W charakterze impetu ówczesnego, w zuchwalstwie uwieńczonego zwycięstwem porywu, okazanego przez Polskę złotą, szesnastowieczną, jest dużo podobieństwa do współczesnego nam pierwszego dziesięciolecia po odrodzeniu. Wszyscy się wówczas uczą. I ci co piszą, i ci co czytają. Nie tylko chłopaki na ławce szkolnej. Tym ostatnim, bezradnym więcej, niż w jakiejkolwiek innej epoce, spieszy z pomocą brat Bartłomiej z Konwentu bydgoskiego i układa słownik łacińsko-polski. Artykuł pierwszej potrzeby nie tylko dla szkoły, ale dla całego społeczeństwa w ogóle. Ileż to trudności co krok. Z ustaleniem terminologii, którą ustalić trzeba, ujednolicić, zakwalifikować z chwilą, gdy bujające dotąd swobodnie żywe słowo, z rzadka, jak motyl na szpilce, utwierdzone na karcie rękopisu, przeprowadzić się ma na stałe, wiekuiste odtąd mieszkanie w kartach księgi drukowanej. Wypada urządzić to mieszkanie, wymościć izby, położyć podłogi, wprawić szyby w okna, porozstawiać meble, zaopatrzyć kuchnię i spiżarnię, rozwiesić kobierce, dywany itd. itd. A przede wszystkim dokonać selekcji: co wolno, czego nie wolno. Słówka niektóre, chowające się dotąd po kątach jako nieprzyzwoite, uszlachcić. Np. choćby samą ,"kobietę", która dotychczas (wiek XVI) oznacza przezwisko i nie wolno szanującemu się Polakowi tak nazwać niewiasty szanownej.
Dowiadujemy się więc, że brat Bartłomiej już wówczas przestrzegał usilnie i systematycznie czystości języka, broniąc, go energicznie przed zalewem niepotrzebnych wtrętów cudzoziemskich. Kasztelana nazywał "grododzierżcą", westybul domowy "przedsiennikiem", dobry apetyt zwał się u niego "dopór" (na określenie stanu pożądania które się dopiera więcej jadła). Już wówczas język potoczny obfitował w wielość znaczeń, po którychdziś i słych zaginął.
Albo taka uroczystość: po zakończonych uroczystościach weselnych pan młody prosi gości do siebie na pierwsze przyjęcie, nazywa się to: "przebawa". Dlaczego właśnie przewaba? Być może przeto, że ich przewabia z domu rodziców oblubienicy do swego. Dużo też jest powiedzonek przechowanych do dziś u ludu. Np. kometa = boża miotła, nagniotek = wronie oko. Czasem trafi się określenie zabawnie nieporadne. Chirurga nazywano wówczas "rzezikamiennikiem" jako, że kamienie rozmaite ludziom z wnętrzności wycinał.
Ale działo się to wszystko — nie zapominajmy — dobrych czterysta lat temu. Więc nie dziw, że chwilami trudno się porozumieć z czcigodnym nauczycielem języka polskiego z klasztoru w murowanej i lesistej Bydgoszczy. Wraz z wiekiem swoim bierze on np. znaczenie wyrazu "ojczyzna" dosłownie jako miejsce urodzenia, oraz pozostały po ojcach kawał ziemi. A może i tak, jak i dziś jeszcze lud na Kujawach, gdzie woła się do niedokładnie ubranego dziecka: "zakryj se ojczyzny, bo wstyd!". Wyrażenie "papinek" oznacza wówczas jedynie papkę dla dzieci, a nie jak dziś głównie gagatka i niewieściucha. Najdziwniejsza sprawa z "pocztą". Brat Bartłomiej, jak wszyscy wówczas, zna tylko pocztę w znaczeniu upominku. Nosić wino, miód lub ser na pocztę znaczyło składać komuś dar honorowy z wina, miodu, sera. Innych urzędów pocztowych jeszcze Polska nie znała.
A już najciekawsza jest wiadomość z ówczesnych stosunków między dzielnicami Rzeczypospolitej. Zauważyć ją można na następującym przykładzie. Pragnąc objaśnić czytelnikowi znaczenie wyrazu łacińskiego bigens = dwunarodowy, powiada wielebny lingwista, że jest to mieszaniec z ojca Polaka i matki — Mazurki, innemi słowy: Warszawianki, jak byśmy dziś powiedzieli. Gdzie indziej dodaje, że do różnych narodów należą Grecy, Polacy, Mazurzy. Przez usta brata Bartłomieja nie przemawia, broń Boże, jakieś poczucie odrębności dzielnicowej, ale ówczesny stan rzeczy. Zważmy bowiem, że jest to rok 1532, czas, w którym zjednoczenie Mazowsza z resztą Polski, ledwo się było zaznaczyło. Niedawno temu (1526) zamknął oczy ostatni z książąt Mazowieckich, a proces definitywnego zjednoczenia rozpocznie się dopiero z chwilą przeniesienia stolicy z nad krakowskiej Wisły nad Wisłę warszawską, za Zygmunta III. Mazurzy trzymają się zdała od reszty narodu, żyją w bytowaniu zupełnie odrębnem, uważając się za coś innego i wyższego, szerząc postrach swą wrodzoną bitnością i ogromną siłą rozrostu. Szepleniąca ich mowa, która dziś pozostała tylko u ludu jako tzw. Mazurzenie, pierwotność potrzeb, urządzeń, odrębność zwyczajów jest wówczas i będzie przez długie wieki zarzewiem niepokoju, tematem kpin, przedmiotem bójek z mieszkańcami innych dzielnic. Brat Bartłomiej daje więc kilkakrotnie wyraz przekonaniu, że Mazurzy stanowią naród odrębny.
Co w swobodnym tłumaczeniu na język polski brzmi:
Znajdziesz opisane tu nazwy chorób, słabości i przypadłości ludzkich oraz ich przyczyny. Również potrzebne nazwy maści, konfekcji i trunków. O nazwach zaś krewnych, powinowatych, nazwach dotyczących pokrewieństwa duchowego znajdziesz na końcu tego słownika. Podobnie o nazwach różnych obrzydliwych kobiet lekkiego obyczaju znajdziesz pod osobnym nagłówkiem. Znajdziesz tu również wiele terminów prawnikom potrzebnych na właściwym miejscu wg kolejności alfabetycznej. — Znajdziesz też o figurach retorycznych oraz o gramatycznych formach. Katalog heretyków. O głosach ptaków i zwierząt, i inne.
Źródła:
Dziennik Bydgoski, 1932, R.26, nr 280
"Bartłomiej z Bydgoszczy: leksykograf polski pierwszej połowy XVI w." - Irena Kwilecka Hanna Popowska-Taborska, wyd. Zakład Narodowy im. Ossolińskich. Wrocław 1977. W zasobach Repozytorium Cyfrowe Instytutów Naukowych
"Słownik łacińsko-polski Bartłomieja z Bydgoszczy. Podług rękopisu z roku 1532". Opracował i wydał Bolesław Erzepki. Towarzystwo Przyjaciół Nauk Poznańskie. Drukarnia Dziennika Poznańskiego, 1900.
"Bartłomiej z Bydgoszczy i jego dzieło". Prace Wydziału Nauk Humanistycznych. Seria B. Bydgoskie Towarzystwo Naukowe; nr 12. Państwowe Wydawnictwo Naukowe. Poznań 1972. W zasobach Repozytorium Cyfrowe Instytutów Naukowych
Bydgoski Serwis Turystyczny
http://www.turystyka.bydgoszcz.pl/art/60/bernardyni-w-bydgoszczy.html
Typowy bydgoski bernardyn
Ooo bardzo ciekawe. Muszę przewertować google i znaleźć coś więcej na jego temat.
OdpowiedzUsuńDziękuję za komentarz. Proszę się podzielić na co Pan/Pani trafiliście :)
OdpowiedzUsuń