niedziela, 12 marca 2023

Cud świętej ręki

Post poświęcony jest bydgoszczanom zamordowanym przez niemieckiego okupanta na Starym Rynku w pierwszych dniach września 1939 roku. 

Cześć Ich Pamięci! 


Kiedy mój Tata, a także z biegiem lat inni ludzie opowiadali mi o tym, co działo się na Starym Rynku na początku września 1939 roku, nie mogłem w to uwierzyć, że w tak makabryczny sposób zaczęła się II wojna światowa dla bydgoszczan, Polaków, Żydów, ale również dla niektórych Niemców mieszkających w tym mieście. Po niemieckiej dywersji nazywanej w niemieckiej propagandzie „Krwawą niedzielą" nastąpiła seria wydarzeń, z których jedno z nich nazwano cudem. Otóż podczas egzekucji na Starym Rynku, wśród zakładników i ludzi z łapanki znalazło się kilku katolickich księży. Jednym z nich był ks. dr Stanisław Wiorek, któremu po przeglądzie kilku źródeł i publikacji, można przypisać prawdopodobieństwo pozostawienia śladu ręki na murach Muzeum Miejskiego w zachodniej pierzei Starego Rynku. Publikację tego posta przyśpieszyła informacja od Historycznej Kopalni Fordon o umieszczaniu komunikatów na temat „bydgoskiego cudu w australijskiej prasie. The Gippsland Times”, The Townswille Daily Bulletin”, „The Armidale Express”, „The Singleton Argus”, „The Mudgee Guardian and North-Western Representative” to tytuły gazet, które opublikowały informację, że uchodźcy z Węgier opowiadają o księdzu, który namaszczał (przyp. red. świętymi olejami) skazanych na egzekucję. Przed śmiercią opadł i opierając się o mur zostawił ślad ręki, którego Niemcy nie mogli usunąć. Gazety są dostępne w Bibliotece Narodowej Australii. Bardzo ciekawy temat. Zachęcam do lektury.  

 Franciszek Grott - Legenda Męczeńskiej Bydgoszczy.  
Źródło:  Iskierki Bydgoskie: pisemko młodzieży szkolnej, 1945.11 nr 2.

 
„Halinka szła szybkim krokiem do domu. Przemierzyła ulicę Gdańską, skręciła na Mostową i zamierzała dostać się na Długą. Przy moście, wysadzonym częściowo przez cofające się polskie oddziały, saperzy niemieccy zajęci byli jego naprawą. Z trudnością można było przez tymczasowe przejście minąć posterunek, przy którym stojący żołnierze obrzucali przechodzących zimnym, wywołującym lekkie dreszcze, spojrzeniem. Halinka bała się tych oczu, które zdawały się zabijać samym nienawistnym mrużeniem powiek. Chciałaby być jak najdalej od wszystkiego, co przypominało jej o strasznym rozczarowaniu, jakie musiała przeżyć.

Nigdy nie dopuszczała do siebie najmniejszej wątpliwości, że wojna, która zwaliła się na jej rodzinne miasto wybuchami pierwszych bomb, może zakończyć się nieszczęśliwie. Nie skąpiła bułek, papierosów i ciastek polskim żołnierzom, odrywającym się od linii frontu. Przerażona początkowo niespodziewaną strzelaniną w pamiętną niedzielę, odetchnęła z ulgą, gdy zobaczyła na ulicy polskie patrole, które niszczyły gniazda ukrytych dywersantów. Wsłuchiwała się w odgłosy strzałów i stwierdzić musiała, że stopniowo siła ognia malała, by nad ranem dnia następnego ustać zupełnie.Przypisywała to dzielności wyłącznie wojska. Zdumiała się trochę, gdy w poniedziałek zjawił się na krótko jej najstarszy brat, Tadek, z biało-czerwoną opaską i karabinem przewieszonym przez ramię.
 
— Wojsko nasze już się wycofało. Stworzyliśmy Straż Obywatelską. Będziemy sami pilnowali porządku i ładu — posłyszała słowa wypowiedziane przyciszonym głosem.
Zauważyła, że mamusia zbladła i pełna przestrachu, błagała:
— Zostań tu przy nas. Czasy takie niespokojne. Jeszcze ci się coś przydarzy.
— Bądź spokojna. Wyjdź na ulicę i spójrz — harcerze, harcerki, sama młodzież, „bydgoskie orlęta” bronią miasta, a starsi mają siedzieć w domu?
 
Ostatni raz wtedy widziała brata i nie przypuszczała, że już go więcej naprawdę nie zobaczy. Kiedy na ulicy Długiej pokazali się pierwsi niemieccy żołnierze, struchlały obie. Nie było przy nich Tadka. Nie wrócił ani tego wieczoru, ani dnia następnego.
Minęły cztery dni. Przyszła sobota, 9 września. Nie wytrzymała dłużej mama i wysłała Halinkę do cioci, na drugi koniec miasta. Wracała z niczym — i tam nie było brata. Przerażała ją ta droga. Chłostały po twarzy trzepoczące, ogromne chorągwie z dziwacznym, czarnym znakiem. Wzdrygała się cała na odgłos ostrych komend. Czuła się nagle tak obco w tym mieście, które dotąd wydawało się jej takie własne i bliskie...

Wbiegła właśnie na rozległy plac Starego Rynku, gdy nagle uderzył ją niezwykły widok. Część placu odgrodzona była szpalerem wojska. Oczy niewielu przechodniów zwrócone były w kierunku kościoła Pojezuickiego. Stanąwszy na palcach, ujrzała kilkunastu mężczyzn, wśród nich harcerzy, z rękoma założonymi na tył głowy.

Zakładnicy i żołnierze niemieccy na Starym Rynku 
(fotopolska.eu)

Przed nimi ustawiał się oddział żołnierzy. Halinka zbladła, jak płótno, usta zatrzęsły się i dygotały, nogi zesztywniały i jakby wrosły w ziemię. Chciała uciekać, ale nie miała sił, a równocześnie czuła, że musi tu pozostać. Może rozpozna brata. Przebiega nieprzytomnymi oczyma szereg nieszczęśliwych ludzi, czekających na śmierć. Przebiega raz i drugi. Twarzyczka jej rozjaśnia się nieco. Nie — między nimi nie ma Tadka. Nagle słyszy ostry, jak zgrzyt noża, głos — a potem salwę i widzi słaniające się ciała i słyszy nowy krzyk: „Niech żyje Polska”! i znowu głośny huk. I widzi postać księdza schyloną nad padłymi z błogosławiącą ręką — i nowy wystrzał rozdziera powietrze: ksiądz chwyta się za pierś, słania się, odwraca i rękę opiera o mur... Halinka krzyknęła przeraźliwie i poczęła uciekać prędko, coraz prędzej, zanosząc się głośnym płaczem.

Ks. Kazimierz Stepczyński wśród zakładników
(fotopolska.eu)
 
W domu dziewczynki zapanowało milczenie. Przygnębienie przygniatało wszystkich. Od czasu do czasu rozlegające się salwy przywoływały na usta słowa modlitwy. Opowiadano sobie po cichu, że na murze Miejskiego Muzeum widać krwawy ślad ręki. Twierdzono nawet, że w nocy ślady te promieniowały fosforycznym światłem. Przed gmachem muzeum przesuwały się tysiące ciekawych bydgoszczan, by oglądać to zjawisko. Władze niemieckie poleciły to miejsce zamalować. Ale na próżno. Ślad ukazywał się wkrótce z całą wyrazistością. Próbowano go nakryć warstwą tynku, a w końcu wyrąbano mur w czterech miejscach. Procesje Polaków, a nawet Niemców na miejsce kaźni przybierały coraz większe rozmiary. Wystawiono posterunek i za samo spojrzenie w miejsce, gdzie wystąpił cudowny znak, aresztowano i odprowadzano do gestapo.

Budynek Muzeum przed wojną
(Narodowe Archiwum Cyfrowe)

Tak powstała legenda umęczonej Bydgoszczy. Lud opromienił szlachetną postać kapłana, straconego podczas publicznej pierwszej egzekucji, aureolą męczeństwa.

W listopadowy, ponury wieczór przechodzi Halinka znowu przez Stary Rynek. Nie ma już gmachu muzeum. Nie widać więcej miejsca ze śladem krwawej ręki. Nie widać śladów kul, które przerwały pasmo lat ludzkiego życia. Została tylko fasada kościoła Pojezuickiego. Usunięto już kamienne stopnie, prowadzące na ganek przed wejściem do kościoła, na które runęła głowa brata podczas jednej z dalszych egzekucyj. W murze wyrąbano otwory podparte grubymi belkami. Halinka widzi właśnie, jak belki te jacyś ludzie podpalają. Wkrótce ogromny plac oświetlony jest krwawymi błyskami światła. Ogień coraz bardziej wżera się w drzewo. Nagle rozlega się suchy trzask usuwających się murów, a potem ogłuszający huk i powstała ciemność zwiastuje koniec niszczycielskiego dzieła. Kiedy ściany kościoła walą się z łoskotem, hordy młodych niemieckich opętańców z ogłuszającym rykiem wpadają na tlejące jeszcze zgliszcza, krzycząc: — Zwycięstwo! Zwycięstwo!!
Halinka, wstrząśnięta nowym, przykrym przeżyciem, odwraca się z obrzydzeniem, ze złamanym sercem kierując się ku domowi.
 
Mijały lata. Piętnujący grabieżców naszych ziem znak ręki, ukazującej się mimo usiłowań zatarcia — okazał się znakiem, nie mającej ich uniknąć kary. Choć zburzono mury, pamięć o tym żyła wśród mieszkańców grodu nad Brdą i nigdy nie przeminie. Żyła pamięć o tym przez wszystkie ponure lata okupacji, a z nią wiara w sprawiedliwość. I dziś, kiedy potęga niemiecka została rozbita, a winni tylu nieszczęść i nędzy oczekują skazujących ich wyroków — w duszach bydgoszczan w promienistych światłach pali się, jak lampką z ogniem dziękczynnym, obraz cudownego zjawiska, przynoszącego w dniach dla Bydgoszczy najcięższych — tyle ulgi w niewysłowionym cierpieniu”.
 
***
 
Ta legenda męczeńskiej Bydgoszczy żywa jest po dziś dzień. Podobno w latach hitlerowskiego terroru jeden z rozstrzeliwanych mieszkańców miasta słaniając się, oparł się o mur Muzeum Miejskiego na Starym Rynku, a śladu jego dłoni nie można było usunąć. Przypowieść ta zrodziła się w jednym z najbardziej dramatycznych momentów w dziejach naszego miasta, kiedy hitlerowcy zaczęli rozstrzeliwać niewinną ludność pod stopniami kościoła pojezuickiego. Bydgoski literat Jerzy Sulima Kamiński nazwał to zdarzenie (ze śladem krwawej dłoni) symbolem przetrwania na przekór okupantowi. 
 

„To wszystko prawda co mówi się i pisze o tym śladzie - powiedział liczący 80 lat Bernard Trzciński (rok 1986) z ul. Planu 6-letniego (red. dziś Prezydenta Lecha Kaczyńskiego). Na murze pozostał wtedy krwawy zarys prawej dłoni. Ponieważ zaś ludzie przychodzili patrzeć, Niemcy wystawili nawet posterunek i odtąd nikomu nie wolno było tam przystanąć”.

Podobne są spostrzeżenia Edwarda Foryckiego z ulicy Sobieskiego - „We wrześniu 1939 roku wpadł do mnie zacny kolega Czesław Gaca z wiadomością, że na Starym Rynku dzieją się dziwne rzeczy. Podobno na ścianie muzeum pokazał się ślad ludzkiej dłoni. Wspólnie udaliśmy się na miejsce kaźni. Na Starym Rynku zastaliśmy ludzi, u których ciekawość przemogła strach. Podszedłem pod mur muzeum wraz z kolegą. Na tynku zobaczyłem wyraźnie odciśnięty ślad dłoni dorosłego człowieka, ale nie pełnej, raczej jego wypukłości, palce natomiast, widocznie pod wpływem śmiertelnych drgawek skurczyły się i rozkurczały znacząc w tynku wyraźne ślady ostro zarysowane paznokciami, nienaturalnie wydłużone. Przycisk dłoni do tynku musiał być wyjątkowo mocny, że pozostawił tak znaczący ślad”.
 


Taka jest również w ogólnych zarysach informacja przekazana przez 83-letniego Michała Piontka z Bydgoszczy:

„Żona opowiadała mi o tym znaku. Na drugi dzień poszedłem zobaczyć. Prawda. Był ślad dłoni, nie pionowy ale bardziej zwrócony palcami ku kościołowi. Wyglądało, jakby ktoś umoczył dłoń w pokoście i do ściany przyłożył. Nie było żadnych zacieków: wyraźna dłoń koloru ciemnoszarego. Nawet ze środka rynku można ją było obserwować”.

Wątpliwości budzą się dopiero w odniesieniu do innych szczegółów tego niezwykłego zdarzenia. Są głosy sugerujące, jakoby ów ślad dłoni pojawiał się na murze w coraz to innym miejscu, mimo wielokrotnego zamalowywania, a wreszcie nawet wykuwania dziur.

„Tego Niemcom było stanowczo za dużo - twierdził Edward Forycki - i wykuli w murze, obok siebie, trzy niezbyt duże dziury”. 
 

Z kolei Michał Piontek zawarł takie spostrzeżenie: „Później, po jakimś czasie, Niemcy wykuli w murze dziury i akurat tam, gdzie była ta dłoń też. Wyglądało na to, jak gdyby miało być rusztowanie postawione i w te dziury poprzeczki włożone. Po wykuciu tej dziury żadna dłoń więcej się nie pokazała”.
 
Ta relacja wskazywałaby zatem, że dziur nie wykuwano po to, by usunąć wspomniany ślad dłoni katowanego człowieka, lecz ze względów bardziej praktycznych - wyburzenia pewnych budynków i poszerzenia Starego Rynku - o czym Niemcy mówili już głośno. Równie kontrowersyjne, są relacje bydgoszczan co do osoby, która mogła pozostawić ślad dłoni. 


Henryk Gniewkowski twierdzi, że śmierć dosięgła tam jednego z bydgoskich księży w chwili, kiedy udzielał ginącym ostatniego namaszczenia. Na murze zaś odcisnęła się jego dłoń pokryta olejami świętymi. Na szarym nakrapianym tynku powstała zatem tłusta plama. Niemcy to zobaczyli i zamalowali ją farbą olejną. Po dwóch dniach sina plama przypominająca dłoń, znów pokazała się na wierzchu. Wtedy skuto tynk do samej cegły. Ale ślad trwał. Niemców ogarnęła złość. Wykuli w tym miejscu dziurę do środka muzeum, a mur był gruby bodaj na 1 metr. Postawili też wartownika z karabinem, który dniem i nocą chodził od ul. Farnej do muzeum. Nie wolno było nikomu się tam zatrzymywać. Ale rankiem któregoś dnia ślad dłoni znów pokazał się na murze tylko w innym miejscu. Znów zamalowano go, skuto tynk i wybito otwór. Muzeum jak i przyległe do niego budynki zostały niebawem rozebrane. Henryk Gniewkowski nie jest jednak pewien, czy akurat przyczyną tych wyburzeń był ślad owej dłoni. 


Helena Kozłowska, która w owym czasie pracowała jako farmaceutka w aptece na Starym Rynku widziała moment męczeńskiej śmierci księży Wiorka i Szarka, ale jak twierdzi - żaden z nich nie dotykał ręką muru muzeum. Widział to też nie żyjący już laborant Franciszek Rumiński.

ks. Jan Jakubowski
Józef Kołodziejczyk członek tzw. Straży Obywatelskiej Bydgoszczy i działacz Związku Zachodniego polemizuje z poglądem, jakoby ślad dłoni na murze mógł pochodzić od księdza Jana Jakubowskiego: „Jest rzeczą stwierdzoną przez rodzinę Sikorskich, zarządców cmentarza farnego, że zwłoki księdza Jakubowskiego znaleziono obok lasu gdańskiego, płytko pogrzebane i przewieziono je na cmentarz. Przy zmasakrowanym strasznie ciele znajdowały się dokumenty osobiste księdza Jakubowskiego”.

Ksiądz Jakubowski więc, co wynika także z innych opracowań, nie zginął na Starym Rynku. W 1945 roku Józef Kołodziejczyk napisał na ten temat broszurę:

„W atmosferze grozy, w momentach najtragiczniej szych narodziła się piękna legenda męczeńskiej Bydgoszczy. Dziś po latach nazywamy ją legendą, lecz wówczas była prawdą stwierdzoną przez tysiące świadków. Kiedy na Starym Rynku podczas masowych egzekucji padały pierwsze ofiary, kiedy rozstrzeliwano polskich zakładników, a wśród nich księży, jeden z księży misjonarzy miał się chwycić po otrzymaniu postrzału w pierś, a następnie słaniając się oprzeć ręką o mur muzeum i na murze tym pozostały krwawe ślady. Ciała zabitych uprzątnięto. Ślady krwi na bruku służba miejska miała rozkaz usunąć. Posypywano bruk wapnem i czyszczono 4-krotnie, zanim ślady rzezi usunięto. Faktem jest, że na murze muzeum ślad krwawej ręki pozostał. Na próżno zamalowano wapnem. Na próżno wyrąbano mur. Ślad ręki występował wciąż na nowo i tysiące bydgoszczan podążały na to miejsce, by oglądać niezwykłe zjawisko. W nocy podobno ślady ręki promieniowały fosforycznym światłem (...)

Dookoła miejsca kaźni, dookoła rozstrzelanych wówczas misjonarzy ks. Piotra Szarka i ks. dra Stanisława Wiorka urosła legenda, która opromieniła te postacie aureolą męczeństwa...”


Legendzie Starego Rynku w Bydgoszczy poświęcił swoją wypowiedź na lamach „Dziennika Wieczornego” emerytowany dyrektor Muzeum Okręgowego w Bydgoszczy mgr Rajmund Kuczma: - Nie ulega wątpliwości, że w pierwszych dniach hitlerowskiej okupacji, takie zdarzenie miało miejsce. Dłoń jednego z zakatowanych pozostawiła rzeczywiście ślad na murze muzeum. Hitlerowcy usiłowali go zamalować białą farbą, ale daremnie. Kiedy ślad „przebił” polecili pokryć to miejsce ponownie. Tym razem czarną farbą. Ale ślad pojawił się ponownie. Wyprowadzeni z równowagi najpierw skuli tynki, potem w tym miejscu wybili dziurę. Później rozpoczęła się rozbiórka. Podobnie bulwersujący ich ślad występował na chodniku przed kościołem pojezuickim, gdzie padali rozstrzelani bydgoszczanie.

Nie pomagało czyszczenie i płukanie płyt, do którego angażowano straż pożarną. Chodnik po każdym deszczu przybierał brunatnoszare plamy.
 
To nieprawda jakoby ślad dłoni na murze muzeum pochodził od zakatowanego harcerza. Nie odcisnął go tam także, co często słyszeć można w Bydgoszczy, ks. Jan Jakubowski.
 
Całe to zdarzenie miało miejsce 9 września 1939 roku, to jest w sobotę przed południem. Na chodniku przed kościołem leżały już ciała rozstrzelanych bydgoszczan. Znaczną zaś część Starego Rynku wypełniały szeregi zakładników. Było tam w sumie około 50 osób. W pierwszym szeregu stali księża Jan Wagner , Jan Schneider (który przyjechał do Bydgoszczy na wakacje), Czesław Pałkowski, Jan Jakubowski i dziekan Kazimierz Stepczyński. Był też wśród nich brat Ludwik Muzalewski z bazyliki. Ksiądz Jakubowski, który stosunkowo niedawno przeszedł operację, osłabł. Doznał szoku nerwowego i coś krzyczał. Niemcy zaczęli go kopać i bić kolbami, a potem kazali wrzucić na samochód i wywieźli. I taką wersję zdarzenia przedstawiają świadkowie, którzy byli na Starym Rynku wśród zakładników jak choćby Jan Piechocki oraz księża Schneider i Pałkowski.

W tym czasie ul. Malczewskiego przyprowadzono na Stary Rynek młodych chłopców ubranych w mundurki harcerskie i gimnazjalne. Wraz z nimi przyszli też dwaj księża z bazyliki: Piotr Szarek i dr Stanisław Wiórek. Niemcy zaczęli ich w pewnej chwili bić i katować kolbami. Obydwaj księża zostali przed budynkiem muzeum zamordowani. Jeden z nich, padając wsparł się dłonią o mur. W tym miejscu pozostał ślad krwi. Nikt dziś nie może powiedzieć, który z tych dwóch księży pozostawił ów ślad. Ci, którzy mogli coś powiedzieć - zginęli.
Źródło: Legenda krwawej reki [w:] Legendy i przypowieści. Rajmund Kuczma, Jerzy Derenda. Wyd. Towarzystwo Miłośników Miasta Bydgoszczy. Bydgoszcz, 1992.
 
***
 
ks. Stanisław Wiorek
Księża Szarek i Wiorek ponieśli prawdziwie męczeńską śmierć. Możliwe, że to jeden z nich, upadając na bruk, oparł się prawą ręką o mur muzeum i zostawił tam ślad swojej dłoni. Który? Tego momentu nikt tak naprawdę nie widział. W każdym razie nie znamy utrwalonego takiego wiarygodnego źródła. Autorzy omawianej broszury też nie mogli tego ustalić. Ja również nie mogłem na podstawie zebranego materiału (choć jest jeden jedyny ślad: przekaz ustny Heleny Zblewskiej, która mieszkała na plebanii w parafii Św. Trójcy, tam wskazywano wśród księży na ks. Wiorka; od niej wie o tym żyjący świadek Helena Bonowska z Poznania, bydgoszczanka, że ślad należał do księdza, który studiował w Rzymie, czyli był to ks. dr Wiórek, on studiował w rzymskim Angelicum. Jednak to tylko ustna pogłoska z plebanii, a nie źródło.

Ślad na murze muzeum był faktem, tego nikt nie może podważyć. Co w tym dziwnego, ktoś powie, że od spoconej i zakrwawionej dłoni umierającego człowieka powstał na murze ślad? Zmyta z kamienia krew pozostawia po sobie jakiś czas szary odcień. Tak kończy swą opowieść o tym zdarzeniu Rajmund Kuczma, racjonalista w tej sprawie, co najwyżej zwolennik legendy. Sugeruje on w ten sposób, że ta cała tajemnica śladu. Można by się z tym zgodzić, gdyby nie to, że ślad dłoni widniał na tynku muru, ale kiedy zamalowywanie go farbą nic nie dało, odbito tynk, a ślad nadal był widoczny, na murze z cegły, co potwierdza duża liczba naocznych świadków. Bez wątpienia znak na murze sprawił Niemcom duży kłopot.
Źródło: Wiesław Trzeciakowski, „Śmierć w Bydgoszczy”. Wydanie III (poszerzone). Wydawnictwo Tekst. Bydgoszcz 2013.
 
Inne źródła:
1)
Bydgoszcz 3-4 września 1939. Studia i dokumenty. Redakcja naukowa: Tomasz Chinciński, Paweł Machcewicz. Wyd. Instytut Pamięci Narodowej. Komisja ścigania zbrodni przeciwko narodowi Polskiemu.Warszawa 2008.

2)
Historia Bydgoszczy 1945-1956, t.3. Bydgoskie Towarzystwo Naukowe, Bydgoszcz 2015.

3)
Kościół Katolicki w Bydgoszczy - kalendarium. Praca zbiorowa pod redakcją Janusza Kutty. Bydgoszcz, 1997.

4) Łukasz Rybski - „Bydgoscy święci? To możliwe!”. Artykuł na portalu Metropolia Bydgoska.pl - https://metropoliabydgoska.pl/bydgoscy-swieci-to-mozliwe. Dostęp 20.03.2017.

2 komentarze:

  1. Gdzie pochowany jest ks. Wiorek (Wiórek? bo obie formy pojawiają się w literaturze)? Chciałbym przejść się na grób...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wydaje mi się, że na Cmentarzu Bohaterów Bydgoszczy na Wzgórzu Wolności. Co do nazwiska księdza, to podpieram się tabliczką nagrobną.

      Usuń