Teatr. 
Działał
 najpierw jako szkolny w kolegium jezuickim, w XVII i XVIII wieku. Gdy 
miasto zostało przyłączone do Prus, papież rozwiązał zakon jezuitów 
(1773). Sala teatralna dawnego kolegium była jednak nadal użytkowana 
przez rozmaite zespoły, amatorskie i zawodowe, polskie i niemieckie. 
Dopiero w 1824 roku przedstawienia teatralne przeniosły się na północny 
brzeg Brdy, zwany Gdańskim Przedmieściem. 
Budynek Teatru Miejskiego. 
Po
 wojnach z początku XIX wieku Prusy objęły miasto w posiadanie na mocy 
postanowienia kongresu wiedeńskiego (1815). Zbudowane właściwie na nowo,
 o ludności przeważnie niemieckiej, zorganizowało sobie wkrótce własny 
teatr. Nie miał on początkowo stałego zespołu, bywał obsługiwany przez 
zespoły przybywające z innych miast. Miał za to własny gmach, wzniesiony
 tuż nad Brdą, przerobiony z kościoła karmelitów. O dawniejszych 
tradycjach tego miejsca przypominały: sąsiedni klasztor, przerobiony na 
szkołę, i wysoka dzwonnica. Teatr pozostawał więc długi czas w 
koegzystencji z pamiątkami po karmelitach, tworząc zakątek malowniczy i 
pełen wdzięku. Otwarty w 1824 roku, ten pierwszy gmach spłonął w 1835, a
 odbudowany w 1840, spalił się jeszcze raz w 1890.
Miasto było 
już wtedy spore, a władze Rzeszy przyznawały mu szczególną rolę w życiu 
pogranicza. A więc tym razem zdecydowano się na wystawienie prawdziwego 
monumentalnego gmachu, wzniesionego na starym miejscu, ale całkiem od 
nowa, w przekonaniu, że będzie służył wyłącznie zespołom niemieckim. 
Taki warunek postawił cesarz obiecując miastu roczną subwencję. W 
poprzednim gmachu występowały także polskie zespoły, miejscowe, złożone z
 amatorów i przyjezdne, zawodowe. Projekt wykonał znany architekt 
niemiecki, Christian Heinrich Seeling. Wieżę poklasztorną wysadzono w 
powietrze w 1895 roku. Wygląd cichego, staroświeckiego zakątka zmienił 
się przez to zupełnie, choć w usytuowaniu teatru nie zaszły większe 
zmiany. Był i teraz budynkiem wolno stojącym. Jego południowa elewacja 
rozciągała się wzdłuż Brdy, północna zajmowała spory odcinek ulicy 
Marszałka Focha (wtedy Wilhelm Strasse), fasada wypełniała niemal w 
całości zachodnią pierzeję Placu Teatralnego. Klasycyzujący, 
dwukondygnacyjny portyk flankowany był przez dwa znacznie wyższe pylony;
 w dolnych częściach mieściły one klatki schodowe, w górnych — 
urządzenia wentylacyjne. Czy to pamięć o zburzonej wieży nasunęła 
Seelingowi takie rozwiązanie? Nie umiem powiedzieć. Wiem, że było 
oryginalne, nieczęsto stosowane, i stanowiło akcent prawdziwie 
reprezentacyjny na placu zabudowanym jeszcze z dwóch stron. Czwartą 
tworzyła Brda z mostem Teatralnym. Sznurownia dźwigała się wysoko, ponad
 korpus, ale była odsunięta daleko od fasady, od strony placu 
niewidoczna, przesłonięta przez tympanon portyku.Troje drzwi prowadziło 
do holu, gdzie znajdowały się kasy. Stąd przechodziło się do kuluarów 
otaczających parter. W czasie antraktu można się tu było przechadzać i 
to nawet tak, że dwa węże widzów mijały się niespiesznie, składając 
sobie ukłony. Takież kuluary rozciągały się na pierwszym piętrze, gdzie 
łączyły się od strony południowej z rozległym foyer i bufetem. Stąd 
przez wielkie okna dobrze widać było Brdę, wysepkę św. Barbary, Farę po 
drugiej stronie rzeki. Widownia mieściła parter, dwa balkony i galerię. 
Była strojna, pełna stiukowych ozdób i złoceń. Loże prosceniowe 
spoczywały na burkach utrudzonych kariatyd, z sufitu zwisał wielki 
żyrandol.
Polski Teatr Miejski. 
Kiedy osiedliśmy w 
Bydgoszczy, działał tu już od lat stały teatr polski, prowadzony przez 
prywatnych przedsiębiorców, wybieranych w drodze konkursu. W zamian za 
pomoc magistratu (darmowe użytkowanie gmachu, świadczenia, skromny 
zasiłek w gotówce) utrzymywali oni instytucję pn. Teatr Miejski za 
naszego pobytu niemal przez cały czas w rękach dyrektora Stomy.
Początek. 
Po
 raz pierwszy wszedłem do gmachu na placu Teatralnym mając lat siedem, 
prowadzony za rękę przez mojego starszego brata. Miałem już wtedy pewien
 staż jako widz teatralny, bo jeszcze podczas pobytu w Poznaniu zdążyłem
 obejrzeć sztukę Karoliny Birch-Pfeiffer pt. "Dziecko szczęścia" (w 
Teatrze Nowym) i Humperdincka "Jaś i Małgosia (w Teatrze Wielkim). Owego
 dnia rzecz zapowiadała się jednak o wiele ciekawiej z uwagi na temat: 
"Obrona Częstochowy". Na wniosek mojego brata rodzice zgodzili się, 
żebyśmy we dwóch obejrzeli tę sztukę i zaopatrzyli nas w fundusz 
przeznaczony na ten cel. Byliśmy już w holu, przed kasą, gdy brat z 
niewiadomych powodów oświadczył , że zmienia zdanie i chyba pójdziemy do
 kina. Wówczas urządziłem mu scenę. Upokorzony zaciekawionymi i 
litościwymi spojrzeniami kasjerki i pozostałych klientów załamał się, 
kupił bilety i wszedł ze mną na widownię, wcale tego później zresztą nie
 żałując gdyż obaj, wespół z całą publicznością, doznawaliśmy na tym 
przedstawieniu silnych przeżyć. Punktem kulminacyjnym była scena 
szturmu. Ku naszemu przerażeniu ukazali się w pewnej chwili Szwedzi, 
dobywając się z kanału orkiestrowego i po drabinach  zaczęli wdzierać 
się na scenę pomimo ognia dział wycelowanych w widownię Widziałem potem 
 w życiu wiele przedstawień, nieraz bardzo pięknych, ale mało które 
budziło już tyle grozy.
poniedziałek, 10 maja 2021
Pierwsze chwile w teatrze
Fragment
 książki Zbigniewa Raszewskiego pt. "Bydgoszcz jaką pamiętam z lat 
1930-1945". Autor urodził się 5 kwietnia 1925 roku w Poznaniu, a zmarł 7
 sierpnia 1992 w Warszawie – polski historyk teatru, pisarz. Wkrótce po 
urodzeniu przeniósł się do Bydgoszczy, gdzie spędził dzieciństwo i 
młodość. Na zdjęciu widownia Teatru Miejskiego. Fot. P. Wruck, 1910.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz