TMMB

poniedziałek, 10 maja 2021

Pierwsze chwile w teatrze

Fragment książki Zbigniewa Raszewskiego pt. "Bydgoszcz jaką pamiętam z lat 1930-1945". Autor urodził się 5 kwietnia 1925 roku w Poznaniu, a zmarł 7 sierpnia 1992 w Warszawie – polski historyk teatru, pisarz. Wkrótce po urodzeniu przeniósł się do Bydgoszczy, gdzie spędził dzieciństwo i młodość. Na zdjęciu widownia Teatru Miejskiego. Fot. P. Wruck, 1910.

Teatr.

Działał najpierw jako szkolny w kolegium jezuickim, w XVII i XVIII wieku. Gdy miasto zostało przyłączone do Prus, papież rozwiązał zakon jezuitów (1773). Sala teatralna dawnego kolegium była jednak nadal użytkowana przez rozmaite zespoły, amatorskie i zawodowe, polskie i niemieckie. Dopiero w 1824 roku przedstawienia teatralne przeniosły się na północny brzeg Brdy, zwany Gdańskim Przedmieściem.

Budynek Teatru Miejskiego.

Po wojnach z początku XIX wieku Prusy objęły miasto w posiadanie na mocy postanowienia kongresu wiedeńskiego (1815). Zbudowane właściwie na nowo, o ludności przeważnie niemieckiej, zorganizowało sobie wkrótce własny teatr. Nie miał on początkowo stałego zespołu, bywał obsługiwany przez zespoły przybywające z innych miast. Miał za to własny gmach, wzniesiony tuż nad Brdą, przerobiony z kościoła karmelitów. O dawniejszych tradycjach tego miejsca przypominały: sąsiedni klasztor, przerobiony na szkołę, i wysoka dzwonnica. Teatr pozostawał więc długi czas w koegzystencji z pamiątkami po karmelitach, tworząc zakątek malowniczy i pełen wdzięku. Otwarty w 1824 roku, ten pierwszy gmach spłonął w 1835, a odbudowany w 1840, spalił się jeszcze raz w 1890.

Miasto było już wtedy spore, a władze Rzeszy przyznawały mu szczególną rolę w życiu pogranicza. A więc tym razem zdecydowano się na wystawienie prawdziwego monumentalnego gmachu, wzniesionego na starym miejscu, ale całkiem od nowa, w przekonaniu, że będzie służył wyłącznie zespołom niemieckim. Taki warunek postawił cesarz obiecując miastu roczną subwencję. W poprzednim gmachu występowały także polskie zespoły, miejscowe, złożone z amatorów i przyjezdne, zawodowe. Projekt wykonał znany architekt niemiecki, Christian Heinrich Seeling. Wieżę poklasztorną wysadzono w powietrze w 1895 roku. Wygląd cichego, staroświeckiego zakątka zmienił się przez to zupełnie, choć w usytuowaniu teatru nie zaszły większe zmiany. Był i teraz budynkiem wolno stojącym. Jego południowa elewacja rozciągała się wzdłuż Brdy, północna zajmowała spory odcinek ulicy Marszałka Focha (wtedy Wilhelm Strasse), fasada wypełniała niemal w całości zachodnią pierzeję Placu Teatralnego. Klasycyzujący, dwukondygnacyjny portyk flankowany był przez dwa znacznie wyższe pylony; w dolnych częściach mieściły one klatki schodowe, w górnych — urządzenia wentylacyjne. Czy to pamięć o zburzonej wieży nasunęła Seelingowi takie rozwiązanie? Nie umiem powiedzieć. Wiem, że było oryginalne, nieczęsto stosowane, i stanowiło akcent prawdziwie reprezentacyjny na placu zabudowanym jeszcze z dwóch stron. Czwartą tworzyła Brda z mostem Teatralnym. Sznurownia dźwigała się wysoko, ponad korpus, ale była odsunięta daleko od fasady, od strony placu niewidoczna, przesłonięta przez tympanon portyku.Troje drzwi prowadziło do holu, gdzie znajdowały się kasy. Stąd przechodziło się do kuluarów otaczających parter. W czasie antraktu można się tu było przechadzać i to nawet tak, że dwa węże widzów mijały się niespiesznie, składając sobie ukłony. Takież kuluary rozciągały się na pierwszym piętrze, gdzie łączyły się od strony południowej z rozległym foyer i bufetem. Stąd przez wielkie okna dobrze widać było Brdę, wysepkę św. Barbary, Farę po drugiej stronie rzeki. Widownia mieściła parter, dwa balkony i galerię. Była strojna, pełna stiukowych ozdób i złoceń. Loże prosceniowe spoczywały na burkach utrudzonych kariatyd, z sufitu zwisał wielki żyrandol.

Polski Teatr Miejski.

Kiedy osiedliśmy w Bydgoszczy, działał tu już od lat stały teatr polski, prowadzony przez prywatnych przedsiębiorców, wybieranych w drodze konkursu. W zamian za pomoc magistratu (darmowe użytkowanie gmachu, świadczenia, skromny zasiłek w gotówce) utrzymywali oni instytucję pn. Teatr Miejski za naszego pobytu niemal przez cały czas w rękach dyrektora Stomy.

Początek.

Po raz pierwszy wszedłem do gmachu na placu Teatralnym mając lat siedem, prowadzony za rękę przez mojego starszego brata. Miałem już wtedy pewien staż jako widz teatralny, bo jeszcze podczas pobytu w Poznaniu zdążyłem obejrzeć sztukę Karoliny Birch-Pfeiffer pt. "Dziecko szczęścia" (w Teatrze Nowym) i Humperdincka "Jaś i Małgosia (w Teatrze Wielkim). Owego dnia rzecz zapowiadała się jednak o wiele ciekawiej z uwagi na temat: "Obrona Częstochowy". Na wniosek mojego brata rodzice zgodzili się, żebyśmy we dwóch obejrzeli tę sztukę i zaopatrzyli nas w fundusz przeznaczony na ten cel. Byliśmy już w holu, przed kasą, gdy brat z niewiadomych powodów oświadczył , że zmienia zdanie i chyba pójdziemy do kina. Wówczas urządziłem mu scenę. Upokorzony zaciekawionymi i litościwymi spojrzeniami kasjerki i pozostałych klientów załamał się, kupił bilety i wszedł ze mną na widownię, wcale tego później zresztą nie żałując gdyż obaj, wespół z całą publicznością, doznawaliśmy na tym przedstawieniu silnych przeżyć. Punktem kulminacyjnym była scena szturmu. Ku naszemu przerażeniu ukazali się w pewnej chwili Szwedzi, dobywając się z kanału orkiestrowego i po drabinach zaczęli wdzierać się na scenę pomimo ognia dział wycelowanych w widownię Widziałem potem w życiu wiele przedstawień, nieraz bardzo pięknych, ale mało które budziło już tyle grozy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz